czwartek, 1 grudnia 2016

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć - kolorowanka


Jestem jedną z tych osób, których największą pasją jest czytanie. Ostatnio polubiłam się z audiobookami i kolorowanie to czynność towarzysząca słuchania powieści. Kolorowanka „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” towarzyszy filmowi o tym samym tytule. Co jak co, ale Rowling wie, że seria o Harrym Potterze jest kurą znoszącą złote jajka i „prawdziwy” Potteromaniak nie odpuści – ani kolorowanki, ani, tym bardziej, filmu.

Co myślę o kolorowance? Podoba mi się. Papier jest dobry. Fantastycznie, że jest biały i gładki, a nie chropowaty albo żółtawy. Bardzo dobrze się na nim pracuje. Akceptuje wszystkie kredki, choć przy kolorowaniu na mokro pojawiły się fale Dunaju. W połączeniu z tym, że kolorowanka jest dwustronna – niezbyt fajnie. Poziom trudności jest zróżnicowany co także uznaję za plus. Obrazkom ciut brakuje klimatu, może też miałam takie wrażenie, gdyż film nie przypadł mi do gustu. Dlatego też raczej nie ruszałam kadrów z filmu, wolałam ilustracje przedstawiające zwierzęta.



piątek, 11 listopada 2016

Dziewczyny z Solidarności - Anna Herbich

Ważnym aspektem badań nad płciowością jest przywrócenie kobiet do historii. Nie bez powodu historia zaczyna się od słowa „his” czyli jego. A kobiety były obecne. Chociaż z uporem maniaka wykreślano je, spychano na obrzeża działalności konspiracyjnej. Współcześnie również stara się zmarginalizować ich udział, odmawiając udziału w walce za wolną Polskę.

O tych zapomnianych  przypomina Anna Herbich. Dziennikarka, autorka licznych publikacji dotyczących udziału kobiet w historii Polski. Współpracuje między innymi z prawicowym tygodnikiem Do Rzeczy. Jest członkiem zarządu fundacji Rodacy ‘37. Jedna z opowieści w publikacji dotyczy jej matki. Nie czuć jednak osobistego zaangażowania pisarki w historie, jest dość obiektywna.

„Dziewczyny z Solidarności” to opowieść o 11 kobietach, które, mimo że się bały, to walczyły. Poświęcając niekiedy swoje rodziny, edukację, życia. Często nie spotykało ich żadne podziękowanie, w żaden sposób nie zostały utrwalone w kartach historii. W przeciwieństwie do ich oprawców, którzy otrzymywali medale za „szczególne zasługi dla obronności”.
Autorka, relacjonując historie, posługuje się prostym stylem. Takim który trafi do każdej osoby. Tym samym nie zakwalifikowałabym tego jako dzieło literackie. Język tekstu pozbawiony został ozdobników, ale zawiera dużo odniesień do emocji. Niemniej są to stare, przedawionione uczucia, które nie są przekazywane czytelnikowi poprzez karty publikacji. Gdy czytałam, że któraś z bohaterek bała się, bądź uciekała, to nie czułam tego zagrożenia, nie wczuwałam się w sytuacje. Perspektywa czasowa zaciera te emocje i w ogóle ich nie czuć w narracji. Są suchym faktem, że „wtedy się bałam”.

Brzydko się zasugerowałam tym, że pisarka jest związana z prawicową prasą i spodziewałam się książki stronniczej. Absolutnie taka nie była. Anna Herbich, w miarę swoich możliwości, przedstawia różne punkty widzenia, ujawnia, jak traktowane były kobiety przez tych „najsłynniejszych” opozycjonistów. Bardzo smutne były refleksje na temat traktowania pań z Solidarności we współczesnej Polsce. Nie będę pogłębiać tego tematu, warto przeczytać i zastanowić się, czy tak się traktuje bohaterki.

Ale... Czy to faktycznie były bohaterki? Czy wywyższa się je tylko dlatego, że funkcjonowały w strukturach opozycji i siedziały w wiezieniu (często przez swoją nieuwagę, głupotę, lenistwo)? Pozostawiam to czytelnikom do refleksji. Według mnie niesposób odmówić im odwagi, ale sprytu i bystrości często można. Nie uwłaczając nikomu, miałam takie wrażenie, zapoznając się z historią Pani Beaty Górczyńskiej. Jej zatrzymania wiązały się z nieuwagą, brakiem rozwagi, nieumiejętnością działań konspiracyjnych. Zrzucam to jednak na karb młodzieńczej gorącej głowy, która nie zawsze myśli o konsekwencjach. W książce pojawiają się konkretne nazwiska osób, które represjonowały bohaterki.

Podsumowując, to wartościowa książka. Zabrakło mi emocji, okazji do wczucia się w sytuacje tych kobiet, ale nie oznacza to, że nie jest to publikacja warta przeczytania. Jest, bo odkłamuje stereotypy, pokazuje udział kobiet w walce o wolność. Bo nie tylko mężczyźni musieli się poświęcać. I warto zadać sobie hipotetyczne pytanie „a co ja bym zrobiła? Czy w imię walki o wolność poświęciłabym rodzinę?”. Nie ma na to właściwej odpowiedzi.

„Dziewczyny z Solidarności” zostały wydane fantastycznie. Twarda okładka prezentuje się genialnie. Pasuje do reszty wydanych książek Pani Anny Herbich.
7/10

środa, 12 października 2016

Załącznik - Rainbow Rowell


Ta książka to coś wspaniałego! Jest piękna, delikatna i niesamowicie ciepła. Nie jest typowa w żadnym stopniu. Pomysł autorki nie ma poprzedników, tym samym, mimo że to historia miłosna, to skrajnie nietypowa. Owszem, idea jest trochę „specyficzna”, ale myślę, że przypadnie do gustu osobom, które czują znużenie, gdy słyszą, że znów będą czytać o miłości.

Uwielbiam bohaterów, a zwłaszcza postaci kobiece. Są zabawne, ironiczne, znają się na życiu. Nie są wyidealizowane, zachowują się jak każda kobieta. Mają rozterki sercowe, ale nie są głupie. Miłość ich nie ogłupia, po prostu w pewien sposób ogranicza i nie pozwala podjąć radykalnych decyzji. Kobieta, która kiedyś musiała iść na wielkie kompromisy ze swoim partnerem, albo taka która czekała na konkretną deklaracje z jego strony, ale wiedziała, że może czekać na nią bardzo długo, zrozumie Beth i Jennefer i się z nimi utożsami. Przy wszystkich swoich problemach nie tracą wigoru i ironicznego patrzenia na świat.

Nie ma w tej powieści nadęcia, pretensjonalności, przegadania. Wszystko jest niewymuszone i nieoczywiste. To wielka umiejętność opisać wszystko tak naturalnie, by nie brzmiało prostacko i tak inteligentnie, by wierzyć, że postaci wykreowane są istotami myślącymi.

Wolałam kobiecą perspektywę w tej powieści. Po pierwsze dlatego, że w naturalny sposób damski sposób patrzenia na świat jest mi bliższy. Bardzo polubiłam te dwie kobiety i marzę o takich przyjaciółkach. Ponadto dylematy jednej z nich są dla mnie aktualne do tego stopnia, że czułam się trochę zażenowana.

Główny bohater był słodki jak cukierek. Trochę irytował tym swoim wycofaniem, ale kim jestem, by krytykować ludzi zamkniętych w sobie. W końcu sama taka jestem.

„Załącznik” został pięknie wydany. Okładka jest cudowna, minimalistyczna i urocza zarazem. W tekście zdarzają się literówki.


Pojawiła się we mnie otucha, że moja historia skończy się równie pięknie, że istnieje miłość taka, która nie powinna się wydarzyć i można ją spotkać na każdym kroku. I zwykle tam gdzie się tego nie spodziewamy. Polecam tę osobliwą książkę. To kawał dobrej literatury. Została napisana naprawdę ładnym językiem, co niezbyt często się zdarza przy okazji debiutów.  

wtorek, 4 października 2016

Niewidzialna - Sophie Jordan

Nie zachwyca mnie ta seria. Pierwsza część wydawała mi się bliźniaczo podobna do „Zmierzchu”. Może podobieństwo fabuły nie rzuca się tak bardzo w oczy, gdyż jakiś czas temu było tak, że każda książka zaczynała się podobnie – do szkoły przybywa nowy Ktoś. Bardziej przeszkadzało mi to, że znajdowałam w „Ognistej” sparafrazowane cytaty z dzieła Pani Meyer. Nie lubię takich trików, więc się delikatnie zraziłam. Niemniej czytałam zaledwie kilka opowiadań o smokach i byłam zainteresowana tym jak Jordan popchnie dalej temat.


„Nikt z nas nie jest samotną wyspą. (…) Czyny jednostki odbijają się na wszystkich”.


Jacinda popełniła karygodny błąd. Ujawniła się ze swoją smoczą naturą przed ludźmi. To, że zrobiła to, by uratować życie człowieka nie ma znaczenia. A wiadomość, że kocha tego mężczyznę, ściągnęłaby na nią jeszcze większe potępienie. Dziewczynka musi wracać do swojego stada. Nie jest tam przyjęta z otwartymi ramionami. W przeciwieństwie do jej siostry, która zyskała przychylność pobratymców, dzięki nowo odkrytym zdolnościom. Czy Jacinda odnajdzie się pośród ludzi takich jak ona? Czy będzie tęsknić za dawnym ukochanym Willem? Czy może otworzy serce na zawsze obecnego u jej boku Cassiana?
Nie byłam zachwycona pierwszą częścią. Teraz jestem porządnie rozczarowana. Pomysł na smoczą fabułę był wspaniały. Tyle można było wymyślić, przedstawić czytelnikom zwyczaje i tradycje tego gatunku i milion innych rzeczy. Ale nie. Dostajemy tylko od niechcenia podane informację na temat smoczych zwyczajów. Autorka jednak odpuściła sobie i wolała popisać o fascynującym trójkącie miłosnym. Wynudziłam się.


„Jesteś po prostu samolubną, wystraszoną dziewczynką, która woli lizać swoje rany niż żyć”.


Główna bohaterka jest niedojrzałym emocjonalnie koszmarem. Snuje się bez życia i opisuje swoje nudne rozterki i zajęcia w osadzie, które nie są w żaden sposób interesujące. Do pewnego stopnia potrafię ją zrozumieć – nikt nie lubi być pariasem, ale naprawdę trudno się o tym czytało. Ponadto niezdolna była do podjęcia jakiejś decyzji. Albo gdy już jakąś decyzję podjęła to chwilę potem się rozmyślała i kreowała misterne plany, by wyplątać się z kabał, w jakie się wplątywała na własne życzenie. Powinna podjąć decyzję i uporządkować swoje życie. Nie obchodzi mnie, w którą stronę, by poszła. Ważne, by jednak w którąś poszła, a nie miotała się bez końca. Ze swojego stada to uciekała chyba z dziesięć razy tylko po to, by się rozmyślić i wrócić… Żenujące. Czytanie o płytkiej, niezrównoważonej dziewoi obrzydło mi.
Co, by tu powiedzieć pozytywnego… Bo wychodzi na to, że ta książka to gniot. Niby nudny gniot, ale jednak czytało się szybko i okładka ładna ze skrzydełkami… Trójkąt miłosny jest nawet niczego sobie, szkoda tylko, że jest pierwszoplanowy. Książka składa się z rozterek Jacindy – kocham tego, lecz powinnam być z tamtym, ale tamtego kocha moja siostra, a ja kocham moją siostrę. Jaka ja jestem nieszczęśliwa! - były nie tylko nudne i monotonne, ale naprawdę żałosne. Poza tym autorka ma wyraźną słabość do jednego z męskich boków trójkąta. Na moje nieszczęście popieram inną konfigurację, przez to jestem skazana na rozczarowanie. Nic nie poradzę, że od słodkich jak miód słów Willa, wolę stateczną pewność Cassiana. Ten ostatni uwiódł mnie swoją nieustępliwością i opanowaniem.


Język tekstu jest dość dobry. Bardzo prosty, niewymyślny, dzięki temu książkę czyta się naprawdę szybko, mimo powolnej akcji skupionej wokół rozterek głównej bohaterki.



Na książce poważnie się zawiodłam. Znużyła mnie. Akcja w porównaniu z pierwszą częścią wyraźnie zwolniła, a głównej bohaterce mam ochotę wydrapać oczy i podciąć skrzydła, żeby w końcu dowiedziała się, że za błędy się płaci i nie zawsze można wyjść „na farcie” z każdej opresji. Mimo wszystko nie było tak najgorszej. 4/10  

środa, 21 września 2016

"Sekrety księżniczki" Jean Sasson

Liczba stron: 400



To trudne dla mnie – źle oceniać książki, które są mi bliskie ideologicznie i poruszają żywo angażujący mnie temat. Tak jest z „Sekretami księżniczki”. Początkowo odrzuciła mnie okładka, która, jak dla mnie, nie jest obwolutą zwiastującą powieść o dyskryminacji kobiet w świecie arabskim. Jednakże to nie pierwszy raz, gdy okładka nie determinuje treści, więc nie zwróciłam na nią uwagi.

To bardzo dziwne połączenie dość dobrze opisanych dramatycznych życiorysów kobiet z nudnym i bezsensowym życiem sułtany, które zostało opisane fatalnie. Rozdziały poruszające emocje zmieszane były z nudnymi opisami życia uprzywilejowanej kobiety, która nie ma rozumu za grosz.

Główna bohaterka ma charakter społeczniczki i zajmuje ją sprawa kobiet. Dzięki temu upublicznione zostały straszne historie, które mają tam miejsce na co dzień. To piękne, że ktoś głośno mówi o takich wydarzeniach. Ponadto widać ogromną wiedzę Sansson, która z łatwością porusza się w historii zatoki perskiej. Widać, że to coś w czym czuje się dobrze i na czym się zna. Zna to nie tylko ze słyszenia, ale po prostu była tam, poznała nastroje społeczne i jest kimś, kto „siedzi” w tej kulturze. Trudno mi nawet ocenić język, którym zostały opisane te historie, bo były tak dramatyczne, tak poruszające i tak przerażające, że ostatnie o czym myślałam to styl.

Gorzej było, gdy smutne historie kobiet nie przysłaniały mi spojrzenia na fatalny język autorki. Dialogi brzmiały sztucznie, jakby rozmawiały ze sobą kukły. Może rodzina w Arabii Saudyjskiej tak ze sobą rozmawia, ale tutaj, w Europie, rozmowy ludzi, którzy żyją ze sobą x lat, a nie potrafią się do siebie normalnie odezwać są co najmniej dziwne. Bogate opisy pałacu i pałacowego życia były nużące. Właściwie całe życie sułtany było bezsensowe i sama nie wiem po co zostało opisane. Każdy kolejny rozdział zaczyna się „pogmatwaniem w życiu” sułtany, aby na koniec wszystko skończyło się szczęśliwie. Przykład: mała sułtanka (córka syna główniej bohaterki) jest chora, więc rozdział opisuje, że podają jej kroplówki i po 2 dniach zdrowieje. Ten rozdział jest tak durny na tylu polach, że nawet nie wiem, czy jest sens to opisywać. Nic z niego nie wynika, nie rozwija się w żaden sposób akcja. Po prostu jest chora, a potem przestaje być chora – koniec.

To słabo napisana książka, ale poruszająca bardzo ważną tematykę. Dlatego nie potrafię ocenić jej do końca źle. Daję 4/10 i wyrażam nadzieję, że kiedyś losy nieszczęśliwych kobiet z zatoki perskiej zostaną opisane poprawnym stylem, z wyczuciem i empatią. Póki co są „Sekrety księżniczki”, ale lepsze to niż nic.  

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Filmowo #5

„Żelazna dama”
Margaret Thatcher to jedna z najbardziej barwnych polityków XX wieku. Jeśli sądzicie, że dowiecie się czegoś więcej o jej rządach to… mylicie się. To opowieść zdziecinniałej staruszki o tym, co można utracić poświęcając się karierze zawodowej.
A Meryl? Według mnie to nie jest kreacja oscarowa. Chyba że Oscara przyznaje się za wydymanie ust. 6/10.


„Upiór w operze” 1943
Nieśmiały skrzypek Claudin jest bezgranicznie zakochany w początkującej śpiewaczce Christine. Ona traktuje go jednak z obojętną sympatią, zajęta własną karierą i innym adoratorami. Wkrótce po tym zostaje zwolniony z pracy, a jego opera zostaje skrytykowana. Na skutek kumulacji tych okoliczności Claudin wpada w szał, morduje krytyka muzycznego i oblewa sobie twarz kwasem. Zakłada maskę i od tej pory będzie się snuł po swoim dawnym miejscu pracy, siejąc postrach…
Piękne kostiumy, wspaniała scenografia. To wszystko okraszone cudowną, pieszczącą ucho muzyką. Gra aktorska dość dobra, teatralna, lekko zmanierowana, czyli typowa dla tamtych lat. Ale czegoś mi zabrakło. 8/10

„Rain Man”
Charlie (Tom Cruise) dowiaduje się, że ma chorego na autyzm brata – Raymonda. Ponadto ten ostatni odziedziczył ogromny spadek. Charlie wykrada brata ze specjalistycznego zakładu i udają się w podróż.
To dobry film. Pokazuje pewne wartości, budowanie relacji między rodzeństwem, konflikt między tym co słuszne, a tym co konieczne… To bardzo ważne zagadnienia. Jednakże zagadnienie w mojej opinii kluczowe w filmie jest już nieaktualne. Chodzi o autyzm. To już nie jest egzotyczna choroba, jak ukazana jest w „Rain Manie”. Każdy już wie, co to jest, o co w niej chodzi itd. Tematyka stała się nieaktualna… No i jeszcze ta maniera lat 80.
Świetna gra Dustina Hoffmana. 8/10



Zabij mnie, proszę
Film tak specyficzny, że aż trudno o nim mówić. Opowiada o klinice w Szwajcarii, gdzie można dokonać zabiegu eutanazji. Reżyser snuje historię w sposób ciężki, ogromnie ironiczny, wszelki humor jest czarny i smolisty. Wręcz przerażający. Bohaterowie tworzą barwne tło i na ich podstawie możemy rozpocząć dyskurs dotyczący moralności i etyki dobrowolnej śmierci, możemy pochylić się nad tym jak wygląda godna śmierć i czy w ogóle coś takiego istnieje. Ale film porusza ten temat w w tak ciężkostrawny sposób, że mimo mojego szczerego podziwu dla reżysera (bo to odwaga poruszyć taki temat, wyznając tak odważne poglądy) to jednak forma jest zbyt trudna w odbiorze. 5/10



„Picasso – twórca i niszczyciel


Inspirująca postać. Twórca wychodzący poza wszelkie schematy. Łamiący formę i ludzi. Kobiety do niego lgnęły, mężczyźni upatrywali w nim rywala i mentora. I jak dotąd nikt – żaden biograf, ani film nie ukazał mi ogromu charyzm, jaką Picasso musiał posiadać. Nawet Hopkins nie dał rady. 6/10


piątek, 29 lipca 2016

„Klątwa tygrysa. Wyprawa” Colleen Houck

Kelsey udało się wyrwać ukochanego Rena z rąk Lokesha, ale to nie oznacza, że powrotu do sielankowych dni. Mężczyzna nie pamięta swojej ukochanej. Co więcej, jej dotyk sprawia jej ból. Nastolatka cierpi, bo Ren ciągle ją odtrąca. Czy dziewczyna będzie miała siłę walczyć o swoją miłość, czy może odnajdzie ukojenie w bezpiecznych ramionach Kishana?
Tymczasem klątwa wciąż nie została złamana. Odważna drużyna w składzie – nastoletnia kretynka Kelsey, idealny mężczyzna nr 1, czyli Ren, idealny mężczyzna nr 2, czyli Kishan oraz wikipedia zwana panem Kadamem. Wszyscy wiedzą, że ten kosmiczny team w mig rozwiąże wszystkie zagadki. W tym tomie zmierzą się z pradawnymi smokami…


„Każdy podejmuje w życiu decyzję - jest mordercą, albo ofiarą”.


Zacznę od pozytywu – poprzednia część była dużo, dużo gorsza. „Wyzwanie” sięgnęło mroków samego dna. Ta część dna nie osiąga, ale nie ma także żadnej rewelacji. Koniec pozytywów. Ta seria jest zlepkiem innych powieści. Szczególnie widać inspirację „Zmierzchem” i „Pamiętnikami wampirów”. Nie sposób ją za to zganić, bo od początku jasno i głośno wszystkich informowała o tym, kto dał jej natchnienie. Mimo wszystko nie lubię, gdy ktoś pisząc książkę się mocno sugeruje inną powieścią i miałam wrażenie déjà vu.

Jednym z gorszych elementów powieści są bohaterowie. Kelesy nie zachowuje się jak nastolatka, tylko jak permanentną idiotka. Nie myśli o sobie, o swoim życiu, o swojej przyszłości, tylko o braciach. Całkowity altruizm. Albo zwyczajne zaślepienie. Obstawiałabym to drugie. Miota się miedzy dwoma idealnymi chłopcami, udowadniając tym samym jej kompletny brak mózgu. Autorka jednak ze wszystkich sił pragnie wykreować ją na intelektualistkę z marnym skutkiem. Jej nagłe błyski intelektu są raczej śmieszne niż wiarygodne. Dwaj bracia są po prostu idealni. Nic więcej o nich nie można powiedzieć.

Mądrzy ludzie traktują swoje życie jak kamienie, po których można przejść przez szeroką rzekę , każdy z nas od czasu do czasu ześliźnie się i wpadnie do wody. Nikt nie jest w stanie przekroczyć rzeki suchą nogą. Sukces polega na dotarciu na drugi brzeg, niezależnie od ilości błota w butach. Żal odczuwają ci którzy nie rozumieją po co żyją”.

Dlaczego tym razem jest lepiej? Dlatego, że miłosnych westchnień jest nieznacznie mniej, a te wolną powierzchnię wykorzystano na przyśpieszenie akcji. Dzięki temu książka mnie wciągnęła i trwałam przy tym chłamie, bo chciałam poznać zakończenie powieści i rezultat spotkań ze smokami.

Miłość może pokonać wiele przeciwności. To skarb, wart więcej niż te wszystkie cuda. Najpotężniejsza magia we wszechświecie”.

Styl tradycyjnie fatalny. Infantylny język, sztuczne dialogi, ogólny brak polotu. Objętość książki tworzą rozległe opisy przerażająco nudne. Autorka raczy czytelnika śmiesznie rozwleczonymi opisami jedzenia (nawet hamburgera), funkcjonowania statku (bez tej wiedzy mogłabym żyć) i milionowy opis wspaniałego wyglądu, któregoś z braci (rozumiem raz, ale żeby w każdym rozdziale?!?!).

Chyba najbardziej barwną postacią, odznaczającą się charakterystyczną umysłowością była Randi. Nie zdradzę Wam kim ona jest, ale swoją pustotą wprowadza humorystyczny akcent do serii. Przynajmniej ona jest celowo absurdalna. Reszta jest absurdalna przez przypadek.

Chcę dać jej wszystko, co najlepsze. Chcę ją uszczęśliwić. Chcę ją sobie przypomnieć. Chcę móc jej dotykać. Chcę ją kochać”.


Autorka uchwyciła dość dobrze atmosferę dalekich krain i w pewnym momencie ta historia mnie wciągnęła. Bazuje na mitologii indyjskiej, a ja jako laik w tej kwestii byłam zachwycona pomysłami autorki. Jest odrobinę lepiej. 3/10

poniedziałek, 25 lipca 2016

Nienasyceni - Meg Cabot

Jako mała dziewczynka wszędzie malowałam księżniczki w krynolinach i zaczytywałam się w serii „Pamiętnik księżniczki”. Marzyło mi się, że kiedyś przyjdzie do mnie człowiek z informację, że jestem zaginioną królewną jakiegoś małego państewka. Dlatego też z rozrzewnieniem wspominam tę autorkę. Popełniłam błąd, zbezcześciłam piękne wspomnienia.


„Nienasyceni” to najbardziej typowy romans paranormalny, jaki może istnieć. Nie ma w niej nic zaskakującego – wszystko można przewidzieć już po kilku pierwszych stronach. Powieść opowiada przygody Meeny Harper piszącej dialogi do popularnej telenoweli. Posiada także nadnaturalny dar – wie, kiedy ktoś umrze. W specyficznych okolicznościach poznaje rumuńskiego księcia Luciena. Co ich połączy? Czy to przypadkowe spotkanie może być zaczątkiem pięknej, ale niebezpiecznej miłości?
Kreacje postaci są bardzo przeciętne, nic specjalnego. Meena to typowa amerykanka w wieku średnim. Autorka usilnie próbuje nam wmówić, że ta idiotka ma jakieś życie wewnętrzne. Ale nie pani Cabot – ja sobie takich kocopołów wmówić nie dam! Widać, że pisarka przyzwyczajona jest do dziecięcego targetu, bo bohaterów „Nienasyconych” dojrzałymi nazwać nie można. Pomnę milczeniem kreacje wampirzego amanta – to ideał i tyle w tym temacie.
Książka miała być żartobliwa i zahaczać o pastisz gatunku. Nie wyszło. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć śmieszne żarty. A postaci mające z założenia być humorystyczne są jedynie irytujące – przykładem może być brat Meeny Jon. Trzydziestolatek bez pracy i perspektyw, żyjący na koszt swojej siostry, a jedyny jego wkład w życie rodzinne to okazjonalny żarcik niskich lotów.
Język był poprawny. Jak na autorkę książek z tak dużym stażem to odrobinę za mało. Powinna już sobie wyrobić charakterystyczny styl pisania. Jestem rozczarowana.
Akcja jest niezmiernie przewidywalna. Cabot poleciała taką sztampą, że aż mi się słabo robi. Fabuła jest przewidywalna i nie ma w sobie nic nowatorskiego. Końcówka odrobinę mnie zaskoczyła, ale ostatnie strony to za mało, by uratować całą książkę. Dodam jeszcze, że w książce nie ma scen erotycznych. Są one jedynie zasugerowane.
Czy mogę coś jeszcze dodać? Nie wydaje mi się. Książeczka jest płytka, ma w sobie niewiele treści. Nie polecam, chyba że zagorzałym fanom paranormal romace. 2/10

niedziela, 10 lipca 2016

Filmowo #4

Ostatnio oglądam serial „Świat bez końca”. Jest to poniekąd kontynuacja „Filarów ziemi”, choć rzecz dzieje się 200 lat później. Przenosimy się do Średniowiecza, na wspaniale wykreowanym tle historycznym rozgrywają się dramaty, namiętności wielka polityka i wielkie oszustwa. Serial, podobnie jak „Filary ziemi” jest mocno antyklerykalny. To właśnie w kościele dokonują się największe intrygi i to on jest źródłem wszelkiego zła.
Podoba mi się gra aktorska, kostiumy, a także dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa. W serialu wystąpiła między innymi Cynthia Nixon, znana z serialu „Seks w wielkim mieście” oraz Megan Fallows, która zagrała uroczą Anię z Zielonego wzgórza. Choć muszę przyznać, że zobaczenie marzycielskiej Ani, jako kobiety mocno dojrzałej było wydarzeniem wstrząsającym. Chyba nic tak mocno nie uświadomiło mi nieubłagującego upływu czasu, jak zobaczenie Ani która nagle stała się dorosłą Anną… 


Polecam wielbicielom seriali historycznych. 

Mój Nikifor”
Film opowiada o przyjaźni między Marianem Włosińskim a Nikiforem Krynickim – malarzem prymitywistą. Ten pierwszy z opieki nad malarzem uczynił sens swojego życia. Wszystko temu podporządkował, także swoje rodzinne szczęście.
Nikofora zagrała wspaniała aktorka Krystyna Feldman. Oczywiście granie przez kobietę męskiej roli wywołało wiele kontrowersji, ale po obejrzeniu tego filmu, nie mam wątpliwości, że nikt nie oddałby złożonego charakteru malarza i jego trudnej relacji z Włosińskim tak jak ta genialna aktorka.
Na jedno pytanie film nie dał mi odpowiedzi – dlaczego Marian Włosiński poświęcił całe swoje życie Nikiforowi? Dlaczego? Malarz stał się dla Mariana ważniejszy od rodziny. Czy to po prostu artystyczna charyzma? Film ten nie odpowie na to pytanie, dlatego tylko 7/10


Frida
Film ten opowiada o burzliwym życiu malarki Fridy Khalo. Jest całkowicie zgodny z biografią, dlatego też nie chcę niczego ujawniać. Kto zna, ten wie.
Gra aktorska stoi na naprawdę wysokim poziomie. Od razu widać, że Salma Hayek jest naprawdę zainteresowana tą postacią. Mocno się z nią utożsamiła. Chodziła na wystawy Fridy, rozmawiała z ludźmi, którzy ją znają, czytała jej biografię. Walczyła, by ten film powstał. Wierzymy, że Salma jest Fridą. I wygląda na to, że ona sama w to wierzy. Ponadto kostiumy i charakteryzacja są naprawdę rewelacyjne. 
Czasem miałam wrażenie, że całe życie malarki zostało spłycone do seksu i zdrad małżeńskich Diega. 7/10

czwartek, 30 czerwca 2016

"Uprowadzone" Lisa Hoodless, Charlene Lunnon

Data wydania - 15 kwietnia 2014
Liczba stron - 281
Wydawnictwo - Hachette

Próbowałam przeczytać taką oto książkę. Próbowałam wzbudzić w sobie współczucie. Ale niestety, mój analityczny umysł stwierdził – tak prosto to nie będzie.

W 1999 roku dwie dziewczynki zostały porwane. Miały wówczas dziesięć lat. Były więzione, bite i gwałcone. Napisały tę książkę, by w pełni uporać się z dramatycznymi przeżyciami. Opisują też swoje późniejsze życie, gdy to ich drogi się rozeszły i uważały, że potrafią wyprzeć to wydarzenie z pamięci.

Brzydki język. Może i pisarkami nie są, ale myślę, że w takim wypadku warto dać swoje wspomnienia komuś, kto je ładnie skomponuje i ułoży w literacką, logiczną całość. Do tego  było to bardziej relacjonowanie wydarzeń niż narracja. One wypisują działo się to i to i czuła to i to. Tylko tekst był taki suchy jak kronika policyjna. Opisują, co jadły… Aż dziw, że aż tak dokładnie pamiętają, co spożywały kilka lat temu. Ja nie pamiętam, co jadłam wczoraj, a one pamiętają na kilka lat wstecz.

Do tego te okładki… Wszystkie okładki tego wydawnictwa, wymuszają współczucie i żal. Płaczące dzieci mają chwytać za serce, byśmy sięgnęli po portfele i kupili książkę. Uczucia powinna wywołać treść, a nie okładka szantażująca emocjonalnie.

Wartość literacka tego dzieła nikła.

1/10

niedziela, 24 kwietnia 2016

Widząca - Natasha Sparks

Był taki mroczny okres w moim życiu, gdy to czytałam opowiadania na Onecie i chomikuj.pl. Nie chcę go wspominać, bo to zawstydzające. Równie żenujące jest to, że ktoś wydaje takie powieści w formie papierowej. To co powstało, jako opowiadanie internetowe, winno nim pozostać.


Oczywiście opowiadanie ma typową dla nastoletnich autorek formę – smutne dzieciństwo? Jest! Destrukcyjna matka? Obecna! Mroczny chłopiec? Jest i to bardzo. Polska autorka, która stanowczo uznała, że polskie nazwisko jest za mało kosmopolityczne i postanowiła zmienić je na światowo brzmiące „Sparks”? Obecna. Książka posiada wszystko, by być kolejnym kompromitującym paranormalnym romansem. I właśnie nim jest.


Opinia krótka, bo pewne dzieła ośmieszają się same.
1/10



poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Uwodzicielka - Stephanie Laurens

To kontynuacja serii „Saga rodziny Cynsterów”. Nie czytałam poprzedniej części, ale zdaje się, że nie jest to konieczne. Każdy tom tworzy osobną, autonomiczną historię, zaś ród Cynsterów stanowi spoinę.

Thomas wychował się na wsi, jednak pokochał życie w mieście. Jest bogaty i dobrze mu się wiedzie. Wie, że powinien zająć się przedłużaniem rodu, jednak nieśpieszno mu do tego. Gdy dowiaduje się, że bliska dla niego rodzina ma kłopoty, wraca w rodzinne strony. Tam okazuje się, że synowie jego opiekuna przejęli władzę nad majątkiem i dokonują dziwnych posunięć. Ponadto część ludzi mocno się rozchorowała z zupełnie niewiadomych przyczyn, a osoba która miała im pomóc niespodziewanie umiera. Wszystko to tworzy skomplikowaną mozaikę, którą główny bohater postara się rozwiązać. Nie będzie tego robił jednak sam, gdyż towarzyszyć mu będzie miłość z dzieciństwa – Lucilla, która wciąż coś czuje do Thomasa.

Zacznę od pozytywów. Książka jest ciekawa i trzymająca w napięciu. Nie przynudza, pragnęłam wiedzieć, jak potoczą się losy bohaterów. Nie domyśliłam się na czym polega intryga, tym samym z zapartym tchem oczekiwałam na rozwiązanie zagadki. Romans w historycznym anturażu zawsze czytam z przyjemnością. Połączenie tego z tajemniczą zagadką jest całkiem udane.

Styl tekstu kuleje. Nie do końca rozumiem strukturę zdań, których używała autorka. Ponadto słownik Laurens nie tylko jest ubogi, ale i dość przypadkowy. Jednak, by napisać nawet romans historyczny, trzeba być z językiem za pan brat. Tym razem tak się nie stało. Kolejną moją uwagą jest to, że z czasem powieść traci początkowy impet. Ostatnie rozdziały nie są tak intrygujące jak początkowe. Do tego autorka często urywa wątki przez co wcale nie dynamizuje powieści, a prawie ją szatkuje.

Bohaterowie są przyjemnie skonstruowani, choć trudno im odmówić jednowymiarowości, zwłaszcza, gdy przyjrzę się postaciom męskim. Główna bohaterka to jednak osoba wyemancypowana, mądra i pełna energii. Zawsze postępuje słusznie, nawet jeśli to jest trudne i niepopularne. Thomas to taki typowy skrzywdzony mężczyzna „chciałbym, ale się boję”. To trochę irytująca kreacja.

Ogólnie oceniam tę „Uwodzicielkę” pozytywnie, lecz autorka powinna popracować nad stylem, bo to psuje ogólny odbiór całokształtu. Akcja powieści powinna płynąć, a nie strzępić się jak nieobrębiona tkanina. Może pisarka powinna również sięgnąć po kilka książek napisanych w epoce, dzięki czemu lepiej wczuje się w realia tamtych epok.

Okładka estetyczna, typowo romansowa, ale podobają mi się nasycone kolory. Dobry font ułatwiał czytanie, a papier jest miły w dotyku.


6-/10

piątek, 25 marca 2016

Pamiętniki wampirów - L.J. Smith

Opinia krótka, gdyż nie zamierzam się znęcać nad tym "dziełem". Tak jak nie powinno się śmiać z osób niepełnosprawnych, tak nie powinno się krytykować tego typu publikacji. Spuszczę nad nią zasłonę milczenia, zasmucę się nad stanem literatury i usprawiedliwię się, że przeczytałam ją tylko dlatego, że przegrałam zakład.

1/10

czwartek, 18 lutego 2016

Ukąszenie - Lynsay Sands

Daję 2/10. Z litości.


Sama nie wiem od czego zacząć, ponieważ fabuła jest tak skrajnie głupia, że czuję się jak idiotka, próbując ją opisać. Otóż żyje sobie pewna wampirza Lissianna, która ma fobię na punkcie krwi. Gdy ją widzi to momentalnie mdleje. To trochę utrudnia jej funkcjonowanie w swojej społeczności. Dlatego też jej matka w 202 urodziny Lissi organizuje jej pomoc psychologa. Oczywiście wampirza rodzina nie wykazuje się subtelnością i rzeczonego psychologa porywają i przywiązują do łóżka, zawiązując mu czerwoną kokardkę na szyi. Gdy przybywa główna bohaterka bierze go za seksualnego niewolnika. Seks z seksowną dziewczyną od razu poprawia panu psychologowi humor i przestaje się przejmować, tym że go porwali i związali. Logiczne.


Pytanie brzmi: jak mogłam przeczytać coś tak głupiego? No jak widać mogłam, ale to było straszne przeżycie. Niewiele się dzieje, bo tak naprawdę to chodzą z kąta w kąt i uprawiają seks, bądź też grę wstępną. Powieść to komedia pomyłek, w których zorientowałam się od razu, zaś bohaterowie nie, co tylko wzmagało moją irytację nad ich skrajną indolencją umysłową. Może zbyt duża ilość seksu im się rzuciła na mózgi? W każdym razie od dwustudwulatki oczekiwałam więcej dojrzałości i łączenia faktów. A ona zachowywała się jak roztrzęsione dziecko, a raczej nastolatka nabuzowana hormonami. W pewnym momencie okazuje się, że tak naprawdę to ta powieść zmierza donikąd. I pytasz sam siebie – dlaczego to czytam? Chyba tylko po to, by napisać uczciwą recenzje i wylać w niej wszystkie swoje frustracje na beznadziejnych pisarczyków. Fabule brak jakieś dynamizmu, czegoś co by ją napędzało, bo ja się domyśliłam od razu, jak potoczą się losy dwójki bohaterów i rozumiałam w przeciwieństwie do nich samych, że gonią własny ogon i zamiast uciekać, to winni usiąść i wysłuchać drugiej strony konfliktu. Oczywiście wówczas, nie byłoby tylu śmiesznych momentów. HIHI.


Bohaterowie to masakra. Wzbudzali tylko moją ciągłą irytację. Pan psycholog ma na imię Greg i jest trzydziestopięcioletnim, wykształconym człowiekiem. A zachowuje się tak idiotycznie, że aż boli. Wiem, całkiem możliwe, że sporo nie bzykał i tak jakoś wyszło. Ech… Główna bohaterka ma zaś umysł zamrożony w stanie wiecznej nastolatki. Jej wypowiedzi są takie głupiutkie. Nie głupie, ale głupiutkie, czyli takie które jednocześnie pretendują do miana uroczych. Powinna mieć dwa kucyki, krótką spódniczkę i lizaka, wtedy byłaby w pełni wiarygodną postacią dwustudwuletniej wampirzycy.


Co do języka… Pani Lynsay Sands napisała całkiem sporo powieści, a jednak zachowuje się jak laik. Pominę wszystkie żenujące opisy seksualnego rozbudzenia wampirzycy. Najgorsze było dokładne streszczanie, kto, jak i w co jest ubrany. Ponadto skrupulatnie opisuje czynności związane z higieną – ogoliłam się, wysmarkałam i podtarłam pupę po defekacji. Do tego całokształt tekstu brzmiał po prostu bardzo dziecinnie.


„Ukąszenie” to naprawdę przewidywalna powieść. Gdyby normalny, średniointeligentny człowiek znalazłby się w podobnej sytuacji, to prędko by się domyślił, co powinien zrobić, zamiast biegania bez celu. Przede wszystkim byłam znudzona tą książką. Brak jej dynamizmu. Nie polubiłam bohaterów, wręcz ich znienawidziłam i krzyczałam wewnętrznie: „zastanówcie się!”. Polecam tylko osobom, które zaczytują się w paranormal romance. We mnie ta powieść wywołała zniesmaczenie i zażenowanie, że można stworzyć coś tak dennego i nie wstydzić się tego wydać.