Wydawnictwo MG
Nie lubię Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Jej wiersze są dla mnie całkiem
ładnie ujętymi bon motami, ale nie przedstawiają wartości
literackiej. Nie odnajduję poezji w opisach ptaszków, kwiatków i
romansów. Nawet jeśli, to jest to poezja słaba, nastoletnia bez
treści innej niż osobista. Po przeczytaniu wspomnień na jej temat
nie lubię jej jeszcze bardziej.
A powinnam ją lubić
i rozumieć. Przecież dobrze odnajduję się wśród ludzi lekko
zaburzonych, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie i takich, którzy
żyją sztuką. A jednocześnie irytowało mnie jej oderwanie od
świata, to że była ogromnie egocentryczna, że nie widziała nic
poza sobą. Niczym dla niej była tematyka społeczna. Do wszelkiej
biedy miała podejście na wzór nieprawdziwej wypowiedzi Marii
Antoniny „niech jedzą ciastka”. Rozumiem oderwanie od
rzeczywistości właściwe każdej artystycznie zorientowanej osobie,
ale nie rozumiem totalnego zamknięcia na resztę świata. Mam
wrażenie, że gdyby podszedłby do Jasnorzewskiej chory biedak z
prośbą o kawałek chleba, ta zmarszczyłaby swój arystokratyczny
nosek i odwróciłaby się ze wstrętem. W sumie jedyne co przemawia
do mnie w jej osobie jest podejście do macierzyństwa czyli „nie
chcę brać na siebie obowiązku rodzenia kolejnych śmiertelników”.
To naprawdę ciekawy
zbiór opinii i przemyśleń na temat Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Znała się z całym literackim
światkiem Krakowa i nie tylko. Zresztą, ona sama pospołu z rodziną
Kossaków tworzyła tę artystyczną bohemę. W związku z tym
wypowiadają się o niej literaci, aktorzy, przyjaciele i znajomi
parający się sztuką. Z ich relacji wyłania się spójny obraz
nimfy, która żyła ponad życiem i nigdy, nawet stopą, nie
dotykała codzienności. To osoba, która życie poświęciła na
spacerowanie i słuchanie jak rośnie trawa. Zgodnie opisują ją
jako osobę zanurzoną w tiulach i muślinach. Uwielbiała stan
zakochania, potrzebowała go, by pisać. Jednocześnie była złośliwa
i trochę zgorzkniała, często dokuczała Magdalenie i umniejszała
talent siostry. Posiadała nadmiernie rozbuchane ego i uważała, że
jest niedoceniana. Najciekawiej robi się, gdy mówi się o cechach,
które każdy odbierał inaczej. Jedni uważali ją za zmanierowaną,
inni za naturalną. Jedni za oszczędną, drugi za rozrzutną. Część
uważała ją za przesadnie wyciszoną i bez poczucia humoru, a
kolejni za radosną i pełną życia. To właśnie te różnice w
odbiorze jednej i tej samej osoby były dla mnie najciekawsze.
Zastanawiam się na
ile szczere były niektóre wyznania. Z tego co zrozumiałam
wszystkie były wypowiedzenie już po śmierci artystki, więc brzmią
jak nadęte panegiryki, gdyż o zmarłych albo w superlatywach, albo
wcale. Sporo tekstów nie brzmi zupełnie szczerze. Są oczywiście
takie z serca, ale zwykle to te stworzone przez kogoś bliskiego dla
samej poetki.
Publikacja Marii
Pryzwan to nie tylko tekst, ale również liczne fotografie oraz
reprodukcje dzieł plastycznych. Są to te bardziej znane zdjęcia i
akwarele, acz bardzo miło było pooglądać i uzupełnić swój
ogląd na artystkę także od strony wizualnej. Nie dowiedziałam się
z tej publikacji wiele o jej życiu, ale to też nie o to chodziło.
Połączyłam wiersze z osobowością. Ba, jej wiersze okazały się
nią samą. Zwiewna, różowa, utkana z liryki – taka była.
Wydanie doskonałe.
Twarda oprawa, dobrze zreprodukowane zdjęcia i dzieła sztuki. Nie
podoba mi się fotografia na okładce. Myślę, że korzystniej dla
Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej byłoby, gdyby wziąć zdjęcie z
czasów młodości, gdy była eteryczną panną zachwycającą się
słowiczym trelem. Pani w średnim wieku widniejąca na okładce
wydaje się zbyt zgorzkniała i nie jest to osoba, która tworzy
różowa poezję.
8/10