wtorek, 24 marca 2015

Pierwszy grób po prawej - Darynda Jones

Liczba stron: 372
Data wydania: 29.08.2012
efantastyka.pl


Autorzy książek starają się wyróżnić z tłumu im podobnych miłośników pióra. Nie każdy z nich posiada zupełnie nieszablonowy pomysł, by to osiągnąć. Dlatego też optymalną opcją wydaje się odświeżenie znanych wszystkim motywów. Darynda Jones poszła właśnie tą utartą drogą. Na warsztat wzięła kostuchę – tę mroczną postać w czarnej pelerynie, która grywa w bergmanowskie szachy. Podejrzewam, że Charley Davidson, czyli główna bohaterka „Pierwszego grobu po prawej”, za grą królów nie przepada. W gruncie rzeczy to normalna dziewczyna, której jest też Śmiercią. Po prostu miała pecha.

Osią fabuły są perypetie Charlotte, która widzi zmarłych i potrafi się z nimi komunikować. Dzięki tej umiejętności świetnie sprawdza się w roli prywatnego detektywa. Zamordowani informują ją o przyczynach własnego zgonu, co niesamowicie ułatwia jej pracę. Tym razem bohaterka musi rozwiązać sprawę tajemniczych zgonów kilku prawników. Równolegle Charley prowadzi własne dochodzenie, w którym usiłuje rozwikłać zagadkę jej notorycznie powtarzających się snów erotycznych z zabójczo przystojnym mężczyzną z przeszłości.

To bardzo słaby debiut. Po tym niewypale z panią Jones żegnam się na najbliższe kilka lat. „Pierwszy grób po lewej” składa się, jak widać powyżej, z dwóch wątków, które nijak się nie splatają. Charley kończy rozwiązywać jedną łamigłówkę i przechodzi do następnej. Wcale się nie łączą, a nieudane próby zespolenia ich sprawiły, że chaos powieści przytłacza. Zagadka kryminalna była nudna. Z irytacją czytałam te części dotyczące śledztwa. Wątek seksualno-romansowy był odrobinkę lepszy. Z większym zaciekawieniem czekałam na to, aż dziewczyna odkryje przede mną tajemnicę swojej przeszłości. Niestety nie był aż tak dobry, by zrekompensować nużąco poprowadzoną sprawę morderstw.

Stwierdzenie, że ta książka okraszona została podobnym poczuciem humoru jak seria o Stephanie Plum, a takie zachęty widnieją na okładce, jest obrazą dla tej ostatniej. Powieści o Śliweczce są lekkie, śmieszne, absurdalne, a komentarze głównej bohaterki aż skrzą się komizmem. W „Pierwszym grobie po prawej” żarty okazują się mało zabawne. Autorka ze wszystkich sił stara się, by było zabawnie, ale widać, jak bardzo te starania są wymuszone. Ironiczne komentarze wydają się ciężkie. Wiadomo „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”, toteż Jones powinna troszkę sobie odpuścić, odetchnąć i dać słowom płynąć.

Główna bohaterka to postać niesamowicie nienaturalna. To właśnie ona nieustannie rzuca tymi nieśmiesznymi żartami. Gdy próbowała być zabawna, ja tylko unosiłam brew i mruczałam: „Jakaś ty zabawna dziecinko”. Drugim przerysowanym do granic możliwości bohaterem jest Rhys – seksowny, mroczny, perfekcyjny, bez skazy, cudowny ... Dodam tylko że to postać bardzo mało wiarygodna, ale też zwyczajnie męczącą swoją idealnością. Pisarka naprawdę ma dryg do romantycznych historii. Ze szczerego serca i bez ironii radzę, by to nimi się zajęła, bo urban fantasy naprawdę jej nie wychodzi.

Język tekstu jest dość dobry, pomijając żenujące żarty autorki. Atmosfera w powieści to coś, co nie pozwoliło mi jej odłożyć na bok. Tajemnice z przeszłości budowały wokół głównej bohaterki klimat delikatnej grozy. Oczywiście pomijając momenty, gdy na tapecie był przegadany wątek kryminalny.

Pierwszy grób po prawej” nie jest tak kiepską książką jak ją maluję. Posiada swoje nieliczne plusy i całe multum minusów. Gdyby tylko pisarka tak mocno się nie starała, byłoby lepiej. To wszystko brzmiałoby bardziej naturalnie, prosto, nie tak pretensjonalnie. Jones musi nauczyć się, że lepsza książka bez żartów niż z takimi kompromitującymi tworami. Powieść ma swój niewątpliwy urok, w przeciwieństwie go głównej bohaterki, zaś pisarka zalążki talentu. Jednakże „zalążek” to prawie tyle co nic.


sobota, 14 marca 2015

"After. Płomień pod moją skórą" Anna Todd


tłumaczenie - Agnieszka Myśliwy

tytuł oryginału - After

wydawnictwo - Znak

data wydania - 26 stycznia 2015

liczba stron - 632
 


Coś co powstało jak internetowe opowiadanie, powinno nim pozostać. Od lat wyznaję tę zasadę, niestety wydawnictwa bynajmniej. A boli mnie, gdy czytam takie kocopoły i to jeszcze wydawane przez Wydawnictwo Znak. „After” to ciąg dalszy mody na erotyki spowodowanej „50 twarzami Greya”. Po losy Any i Christiana sięgają (głównie) panie w średnim wieku. Która grupa społeczna jest podobnie niezaspokojona erotycznie? Oczywiście nastolatkowie!

Ta książka jest straszna pod każdym względem. Nie posiada w sobie nic, co mogłabym pochwalić. Tak naprawdę spotkanie z nią było mocno traumatyczne. Mam nadzieję, że wyrażę swoje myśli w miarę składnie. Mam co do tego wątpliwości, gdyż ponad 600 stron tego „dzieła” porządnie zlasowało mi mózg. „After” opowiada historię Tessy, która to całe życie ma zaplanowane. Od dawna wiedziała, że pójdzie na dobrą uczelnie, a kiedyś będzie pracowała w wydawnictwie. Ubiera się jak swoja własna babcia i lubi klasyki literatury. Nadszedł dla niej niezwykły czas, kiedy to zostawia za sobą dom rodzinny, przenosząc się do akademika. Niestety pierwszy dzień w nowym miejscu nie należy do udanych. Poznaje swoją współlokatorkę, która jest zupełnie innym typem człowieka. W przeciwieństwie do Tessy Steph lubi imprezować i nie odmawia sobie sypiania z chłopakami. Hardin to znajomy Steph i straszny mężczyzna. Rozwiązły, wredny, złośliwy, nieokrzesany, ale gdy tylko Tessa go widzi to budzą się w niej nieznane dotąd uczucia. Hardin jest zauroczony dziewiczą pochwą Tessy.

Żeby nie było wątpliwości - akcja zmierza donikąd. Całość polega na tym, że główna bohaterka kłóci się z głównym bohaterem, uprawiają seksy w różnych konfiguracjach oraz anturażu, by chwilę potem pokłócić się znów. Nie ma żadnego punktu kulminacyjnego, są koleje epizody z życia studenckiego luźno połączone osobami Tessy i Hardina uprawiających seks jak króliki. Wtórność, banalność, to cechy tej książki. TO NIE JEST ROMANTYCZNE!!! Ta książka nawet przez moment nie stała przy romantyczności. To związek czysto patologiczny, a dziewczyna zgubiła gdzieś swoją godność. On ją szykanuje, poniża, obraża, a ona jeszcze z nim po wszystkim (chyba z wdzięczności) uprawia seks. Tessa to tak naprawdę dziecko z jakimś pseudo-aspergerowskim syndromem. Do tego głupia jak but. Myślałam, że nie możliwością jest znaleźć postać głupszą od Any z „50 twarzy Greya”, ale... ma godną współzawodniczkę. Oczywiście, uwielbia czytać, ma się za lepszą niż jest w rzeczywistości. I znajduje swojego księcia, który jest mroczny i pociągający jak wszyscy mężczyźni z jej książek. I tak, Tessa i Hardin, bawią się w tej uroczej piaskownicy, którą jest ich związek. Nie rozmawiają ze sobą, co najwyżej stroją fochy raz na jakiś czas. Ten związek to jeden wielki dramat uwieńczony dzikim seksem.

Ta historia ma w sobie coś z nudnego, niezdrowego bagna, który można zobaczyć na co dzień, na każdej szerokości geograficznej. Dziewczynka i chłopiec, którym pochwą tej pierwszej zaszły oczy. Jak to się skończy? Oczywiście że ciążą. Kolejnej części czytać nie zamierzam, ale może ostatnią, w celu potwierdzenia moich przypuszczeń?

To naprawdę wielka powieść. To ponad 600 stron scen łóżkowych i jęków „on mnie nie chce, taki wielki smuteg, może jak pozwolę się przelecieć to mnie polubi!” Może gdyby była krótsza... Ale nie jest. To 600 stron męki i cierpienia. Jeśli nie lubisz czytać o nastoletnich problemach, niedojrzałych związkach i o seksie w różnych konfiguracjach, odradzam. Jakoś koło setnej strony domyśliłam się końcówki. A przede mną było jeszcze całe mnóstwo stronic. W moim umyśle pojawiało się nawracające pytanie – czy książka może być aż tak głupia? Może. Myślę, że każda starsza niż 16 lat dziewczyna nie zobaczy w Hardinie nic ciekawego, co najwyżej chłopca, którego trzeba zabrać do psychoterapeuty. Tak to jest, gdy za pisanie biorą się fanki One Direction, które przeczytają „Wichrowe wzgórza” o jeden raz za dużo.
1/10

 

czwartek, 5 marca 2015

"Piętno rzeki" - Patricia Briggs

tłumaczenie - Marek Najter
tytuł oryginału - River Marked
wydawnictwo - Fabryka Słów
Efantastyka
data wydania - luty 2015
liczba stron - 400
 
Zżyłam się z Mercedes Thompson. Śledzę jej przygody od bardzo dawna i wypatruję kolejnych książek z cyklu z niecierpliwością psychofanki. Z ulubionymi postaciami chciałoby się zostać na zawsze, dlatego bardzo lubię długie serie. Tylko wtedy mogę traktować bohaterów jak przyjaciół, za którymi się tęsknie. Niestety, przy takim podejściu w pewnym momencie przychodzi dylemat – czy lepiej, gdy pisarz kończy przygodę z serią u szczytu swoich możliwości, czy może ciągnąć ją do oporu, aż skończą się wszystkie pomysły, zaś kolejne tomy będą zwykłymi zapchajdziurami.

Mercedes jest w końcu w stałym, szczęśliwym związku. Jej najpoważniejszy problem to matka, która na wesele pragnie zamówić synogarlice. Żywe i fruwające. Panna młoda postanawia uciec i wziąć cichy ślub. Nie wie tylko, że została sprawnie zmanipulowana, przez co robi dokładnie to, czego się od niej oczekuje. Koniec końców przed ołtarzem pada sakramentalne „tak”. Mechaniczka samochodowa może odpocząć z Adamem i wyjechać w podróż poślubną na biwak nad brzeg rzeki Columbia. Niestety jest to prezent od rasy nieludzi, co zwiastuje same kłopoty.

Wszystko wydaje się być takie jak dawniej. Bo i Mercedes taka sama. I Adam pełen uroku jak zawsze. I tu pojawia się problem. Główna bohaterka wplątuje się w niezłą kabałę, zdobywa kolejnych wrogów, tak jak we wszystkich poprzednich tomach. Nieustannie to samo. Wciąż jest doskonale w porównaniu z innymi pisarzami urban fantasy, ale patrząc na książki z tej serii, to można zaobserwować stopniowy spadek poziomu. Opowieść o kojocie staje się wtórna, a ona sama przewidywalna w swoim szaleństwie. Mam wrażenie, że pisarka stara się jak najbardziej motać akcje, czyniąc ją maksymalnie zakręconą, tak by nie można było posądzić ją o nudę. Tym razem prostota by wygrała. Myślę, że ciekawiej wyszłoby, gdyby autorka nie nawarstwiała wątków, tajemnic, legend, które pełnią funkcję ucieczki od prawdy. Pisarka opisuje niewiele faktów, za to chowa się za podaniami, by na końcu skonkludować, że tak naprawdę nic one nie znaczą.

Mercedes jako główna bohaterka zaczyna nużyć. Tradycyjnie, tylko ona, prosty kojot, musi ratować swoich bliskich przed strasznym złem. Dowiaduje się sporo w tej części o swojej przeszłości i zmiennokształtnym dziedzictwie, niestety nie wydaje się, by miało to znaczenie w dalszej perspektywie. Zyskała wiedzę i koniec. Briggs wprowadziła liczne postaci drugoplanowe, które dość słabo scharakteryzowała i niezbyt zapadły w pamięć. Bardzo brakowało mi członków watahy. Ta część byłaby idealną okazją do prezentacji, jak wilki akceptują kojota jako osobę znajdującą się prawie na samym szczycie w hierarchii. W poprzednich tomach autorka sygnalizowała, że wynikają z tego poważne konflikty. Myślałam, że kolejna część będzie miejscem rozliczeń, ostatecznego utworzenia i potwierdzenia statusu Mercedes pośród wilków. Wydaje mi się, że autorka niezbyt miała pomysł, jak to zrobić, więc asekuruje się wysłaniem kobiety do dziczy z daleka od wszystkiego i ciągłym „zadymianiem” obrazu licznymi legendami. Znane z poprzednich tomów postacie to naprawdę dobrze wykreowane charaktery i żal mi serce ściska, że wolała wprowadzić osoby nowe, które wcale nie przyniosły powiewu świeżości, a zamiast tego narobiły trochę zamętu swoją nijakością.

Język nadal jest bardzo poprawny, choć zaobserwowałam zwiększoną liczbę słabych żartów. Mimo to wciąż brzmi lekko i bardzo przyjemnie. Okładka prezentuje się bardzo ładnie, spore litery zaś ułatwiały czytanie. Pomimo to „Piętno rzeki” czytało się ciężko i z trudem. Natłok klechd zaciemniających obraz, nie ułatwiał zapoznawania się z tą historią. Uważam, że to najsłabszy tom serii. Wyraźnie widać, że został napisany na siłę. Mam nadzieję, że gdy wszystko wróci do normy, to jest Mercy z Adamem do watahy, to znów będzie ironicznie, lekko i ciekawie.