sobota, 27 grudnia 2014

Mroczny trop - Alex Kava

Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
Tytuł oryginału - Breaking Creed
Wydawnictwo - Harlequin Enterprises
Data wydania - 19 listopada 2014
Liczba stron - 320

Serię o policjantce Maggie O'Dell znają chyba wszyscy chociażby ze słyszenia. Historie Alex Kavy są bardzo popularne, a książki sprzedają się na pniu. Coraz to nowe dzieła tłumaczone są natychmiast, tak że światowe premiery zbiegają się z wydaniem polskim. Nawet na tłumaczenie Rowling trzeba było poczekać trochę dłużej. Wygląda na to, że Pani Kava musi być fantastyczną autorką... Jej rodzice nigdy nie wspierali jej twórczych ambicji. Pracowała we własnej agencji reklamowej, ale rzuciła pracę, by zająć się zawodowo pisaniem. Należy do organizacji zrzeszających pisarzy thrillerów, a także do podobnej, ale obejmującej swoim zasięgiem jedynie kobiety „sisters in crime”.

Czy jest naprawdę tak fantastyczną pisarką? Ma swoje lepsze momenty i gorsze, ale cóż, nie powala na kolana. Nie jest czymś, co można nazwać przełomem czytelniczym w moim życiu. Przyznaję, że się poprawiła. Kilka ostatnich części czytało mi się z trudem. „Mroczny trop” to lekki zwrot ku lepszemu w stosunku do ostatnich powieści. Niestety zwrot jest delikatny, to jeszcze nie to, co było na początku, ale pisarka idzie w dobrym kierunku.

Akcja toczy się dwutorowo. Z jednej strony narracja prowadzona jest przez Rydera Creeda. To znany treser psów, który pomaga, razem ze swoimi podopiecznymi, w tropieniu przemytników narkotyków. Tym razem bierze udział w zatrzymaniu statku przez Amerykańska Straż Wybrzeża. Odnajdują w nim tylko grupkę przerażonych dzieci... Jakie mają powiązanie z narkotykami?
Maggie zaś prowadzi dochodzenie w sprawie brutalnych morderstw. Wszystkie ofiary były torturowane przed śmiercią przy pomocy różnorakich insektów. Ścieżki Creeda i policjantki znów się krzyżują. Co z tego wyniknie?

Żeby nie było, że jestem wiecznie na nie: „Mroczny trop” czytało mi się lekko, łatwo i przyjemnie. Akcja była wystarczająco szybka, bym się wciągnęła, ale jednocześnie na tyle jednostajna, by autorka mogła ładnie opisywać świat przedstawiony. Powieść jest milion razy lepsza od poprzedniczek, ale nadal jej czegoś brakuje. Czegoś wyjątkowego, co sprawia, że książka zapada w pamięć i nie pozwala wyrzucić się z głowy. „Mroczny trop” zaskakuje i przyznam, że nie domyśliłam się, kto zabijał. Sprawiło to, że czytałam z zainteresowaniem do ostatniej strony. Niestety powieść nie wywołała we mnie dużych emocji. Co najwyżej jakieś zalążki, których Alex Kava nie potrafiła rozwinąć umiejętnym opisywaniem fabuły. Dlatego w dużej części byłam obojętna na losy postaci.

Do tego dochodzą błędy logiczne. Maggie O'Dell to profilerka – tworzy profile psychologiczne morderców. Wszystko ładnie, pięknie, ale z fabuły wynika, że ona prowadzi regularne śledztwa. Czy tylko mnie tu coś nie gra?

Stylistyczne książka ujdzie w tłumie. Całkiem interesujące opisy i dość naturalne dialogi, czynią „Mroczny trop” zdatnym do czytania. To właśnie taki idealny kawałek literatury przeznaczony do odprężenia. U mnie powieść ta trafiła na idealny czas, gdy przytłoczona literaturą staropolską z radością sięgnęłam po coś niezbyt wyrafinowanego. W dużej mierze zaciekawiła mnie dlatego, że nigdy wcześniej nie czytałam powieści dotyczącej kartelu narkotykowego. Motyw ten został przez autorkę wykorzystany wyjątkowo umiejętnie i logicznie. Niestety brak tu jako takiego dochodzenia, raczej główni bohaterowie kręcą się wokół własnej osi, mając nadzieję, że dowody same wpadną im w ręce, co zresztą się dzieje. W tym dziele, jak w pozostałych tej pisarki, psychologia została zupełnie pominięta. Portrety psychologiczne są dość nudne i nie ma w nich nic ciekawego.

To naprawdę dobra powieść w dorobku Alex Kavy. W porównaniu z poprzedniczkami – jest wręcz dobra. Polecam miłośnikom jej twórczości. Ach i nie zwracajcie uwagi na ten sztampowy tytuł. Oryginał ma o wiele lepszy i mniej oklepany.


niedziela, 21 grudnia 2014

"Dziedzice krwi" Mateusz Sękowski

Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 24 października 2013
Liczba stron: 418

Mateusz Sękowski jest dla mnie jedną wielką niewiadomą. Ten debiutujący pisarz uczy się w liceum ogólnokształcącym w Warszawie. Dziedzice krwi to pierwsza książka w dorobku. Do debiutów literackich nieznanych mi pisarzy podchodzę nieufnie. Niestety, po raz kolejny okazało się, że postępuję słusznie.

Rodzice ćwierćelfa Aerdina Vaske zostają zamordowani, razem z całym dworem królewskim. Młody następca tronu, poprzysięga zemstę na oprawcach swojej rodziny. Przez osiemnaście lat poszukuje sprawców tego haniebnego czynu, by móc wypełnić obietnicę odwetu. Dociera do Wisielczych Marnot, ażeby poszukać dalszych tropów. Niestety najlepszy i najskuteczniejszy handlarz informacjami w państwie derveńskim, zwany Nieznajomym, nie mówi nic odkrywczego. Podsuwa jedynie stary ślad, a Aerdin postanawia za nim podążyć, jednak przyciąga problemy niczym magnes. Kto mu pomoże? Czy znajdzie sojuszników w tym strasznym i brutalnym świecie? Mężczyzna niejednokrotnie będzie musiał zmierzyć się z groźnymi nieprzyjaciółmi. Czekają go niebezpieczne potyczki, inteligentni przeciwnicy oraz potężna magia. Czy Aerdin stawi czoła wyzwaniom i dopełni swojej zemsty?

W książce naprawdę wiele się dzieje. Sytuacja zmienia się ze strony na stronę, a akcja powieści pędzi, jakby była żywa i uciekała przed strasznymi potworami. Czy to dobrze, że ta historia tak szybko się rozwija? Nie dla mnie w każdym razie. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że nie zapoznaję się z powieścią, tylko z protokołem zdarzeń. Zdawało mi się, że pisarz ma dokładny plan swojej pracy i każdy z podpunktów realizuje w kilku zdaniach i w potężnych dialogach. Przyznaję, że Dziedzice krwi to powieść dynamiczna, jednak zupełnie pozbawiona opisów. Wszędzie tylko wymiany zdań między bohaterami. Mateusz Sękowski odebrał mi szansę na wyobrażenie sobie danej sytuacji. Kiedy mój umysł analizował jeszcze poprzednie wydarzenie, autor zdążył opisać już dwa kolejne. Przez to byłam bardzo zagubiona, a całokształt przytłoczył mnie swoim tempem.

Książka składa się głównie z dialogów. Deskrypcje wyglądu, otoczenia, czy myśli pisarz ograniczył do minimum. Metoda telegraficznego skrótu została zastosowana także w opisie emocji. Sękowski wszelkie deskrypcje przeżyć wewnętrznych skondensował do krótkich zdań pojedynczych. Takie posunięcie zdecydowanie nie nadało głębi bohaterom. Brak im jakichkolwiek cech charakteru, rysu psychologicznego, czy też życia wewnętrznego. Nic w tym zresztą dziwnego, wszak ciężko stworzyć wielowymiarową postać nie stosując opisów.

Świat przedstawiony jest ciekawy i interesujący. Trudno mi jednak wypowiedzieć się na jego temat, ponieważ brak opisów spowodował to, że z trudem wyobrażałam sobie scharakteryzowaną w powieści rzeczywistość. Wydaje mi się jednak, że to jest konglomerat znanych już uniwersów. Jednakże nawet przyjemnie czytało się o elfach, krasnoludach i całej fantastycznej ferajnie.
Styl autora jest lakoniczny i skrótowy, a jego słowa nie roztaczały barwnych wizji w mojej głowie. Nie cierpię takiego pisania byle jak, byle szybko, byle dalej i byle prędzej. Język sam w sobie jest przeciętny. Pisarz próbował używać staropolszczyzny, ale zupełnie mu to nie wyszło. Tak jakby sądził, że archaizacja języka polega na odmianie przez przypadki słowa „chędożyć”. Osobie niezaznajomionej bądź nielubiącej staropolszczyzny nie powinno to przeszkadzać, gdyż została użyta niezbyt wprawnie i bardzo rzadko. Wszelakie żarty zawarte w powieści wywoływały mój uśmiech zażenowania. Cięte riposty były „stępione”. Przeszkadzały mi również twory językowe typu „szlachciarzyk”.

Z przykrością stwierdzam, że prawie nic mi się w tej powieści nie podobało. Spotkanie z tym debiutantem było dla mnie wielkim rozczarowaniem. Nie odradzam Dziedziców krwi ostatecznie. Możliwe, że komuś spodoba się bezuczuciowa narracja, natłok wydarzeń i bezpłciowe postacie. Niezbyt przypada mi do gustu okładka, choć sama książka jest schludnie i porządnie wydana. Korekta spisała się bez zarzutu. Ja z przykrością stwierdzam, że kolejne książki Pana Mateusza Sękowskiego będę omijała szerokim łukiem.
1/10

środa, 17 grudnia 2014

"Efekt synchroniczności" Kirby Surprise

 Illuminatio

Zapewne każdy wie, że używamy zaledwie kilku procent możliwości naszego mózgu. Co by się stało, gdybyśmy zaczęli korzystać z pełnego potencjału? Fizycy kwantowi twierdzą, że potrafilibyśmy widzieć przez ściany. Dlaczego więc nie potrafimy uwierzyć, że potrafimy wpływać o kreować nasz rzeczywistość na dowolną modłę?

Nic nie ustala naszej przyszłości bardziej niż rzeczy, które świadomie ignorujemy”
Sandor McNab

Wydarzenia synchroniczne to tak zwane zbiegi okoliczności. Dla większości ludzi to zwykła koincydencja zdarzeń bez wyższego celu, przyczyny lub planu. Nikt nawet nie pomyśli, ze owe wydarzenia synchroniczne są objawem boskiej interwencji bądź tez boskiego konceptu. Kto wie, czy przypadek nie jest narzędziem działania wszechświata? Wielu badaczy zainteresowało się tym zjawiskiem, ale ta konkretna książka opiera się na filozofii Carla Junga, który to pierwszy użył słowa synchroniczność w tym kontekście – zjawiska koincydencji wydarzeń w życiu psychicznym człowieka. Carla Junga zna ze słyszenia chyba każdy, nawet, jeśli nie kojarzy jego teorii. Inaczej rzecz ma się z Kirbym Surprise, o którym dowiedziałam się dopiero przy okazji czytania „Efektu synchroniczności”. Pan Niespodzianka uzyskał tytuł magistra z psychodynamiki zaawansowanej oraz z nauk transpersonalnych na uniwersytecie im. Johna F. Kennedy’ego. Przez czternaście lat pracował na rzecz ubogich, po czym wrócił na uniwersytet, by kontynuować zdobywanie tytułów naukowych. Zaczął pisać, by zrelacjonować swoje fascynacje psychologią, metafizyką, historią, filozofią, nauką, ale też doświadczeniami własnymi jak i rozmowami z obiektami badawczymi. Zainteresował się wydarzeniami synchronicznymi, gdyż, podobnie jak każdy człowiek, często ich doświadczał, dlatego też zaciekawił się ich fenomenem. Obecnie organizuje cotygodniowe grupy psychoedukacyjne w stanie Kalifornia. Od dwudziestu dziewięciu lat jest w związku małżeńskim i ma dwójkę dzieci.

Nie zadowalaj się historiami dotyczącymi innych ludzi. Odkryj swój własny mit”
Rumi

„Efekt synchroniczności. Sztuka koincydencji i odblokowywania umysłu” wydana nakładem Illuminatio to literatura popularnonaukowa z elementami ćwiczeń praktycznych. Pisarz analizuje to, jak doszedł do tego miejsca, w którym się znajduje. Opisuje krok po kroku swoje ścieżki doprowadzające do oświecenia. W specjalnych ramkach wyróżnione zostały przykłady wydarzeń synchronicznych. Autor publikacji opowiada o tym, czym są wydarzenia synchroniczne, jak działają, kiedy występują i jakie mają znaczenie w rozwoju duchowym. Stara się nie narzucać światopoglądu, dlatego słowo Bóg pojawia się stosunkowo rzadko. Wysnuwa teorie, że wydarzenia synchroniczne są skutkiem schematów i archetypów, czyli umiejętności adaptacyjnej ludzi, która to pojawiła się, gdy przehandlowaliśmy zwierzęcy wzrok, słuch, węch i pazury na rozum i umiejętność przystosowania się do otoczenia.
Teraźniejszość i przeszłość być może obecne są w przyszłości. Przyszłość zaś zawiera się w przeszłości” T.S. Eliot

Jak na książkę o rewolucyjnych teoriach z pogranicza tak wielu zjawisk to została napisana dość prostym językiem, choć wyrafinowanym i naukowym jednocześnie. Autor wplata wiele wątków autobiograficznych między filozofię i New age, więc „Efekt synchroniczności” jest wiarygodnym konglomeratem gatunków i literackich stylów. Jednakże w głównej mierze Pan Niespodzianka opisuje doświadczenia ze swoimi pacjentami, wszak wiadomo, że najlepiej uczyć się na czyimś przykładzie.

Czas to ruchomy obraz wieczności” Platon

Niegdyś może i tego typu teorie były powodem do kpin i wyśmiewania, ale nie dziś, z dzisiejszą wiedzą na temat psychiatrii i fizyki kwantowej zmienia się to w rzetelną wiedzę i największą tajemnice jednocześnie.
6/10