poniedziałek, 15 września 2014

"Czas zniw" Samantha Shannon



Tłumaczenie: Regina Kołek
Tytuł oryginału: The Bone Season
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 6 listopada 2013
Liczba stron: 520

Zawsze uważałam, że pisarstwo to rzemiosło, którego należy się uczyć przez bardzo długi czas, by na końcu tej edukacyjnej drogi osiągnąć doskonałość. Dlatego też sądziłam, że żaden debiutant nie jest w stanie stworzyć dobrej książki, przez co miałam niezbyt wygórowane oczekiwania wobec pierwocin. A jednak zostałam zaskoczona! Jakież wielkie było moje zdziwienie, że tak ciekawą, nieszablonową i poprawną powieść można stworzyć w tak młodym wieku. Samantha Shannon ma zaledwie dwadzieścia dwa lata, a już zdążyła ukończyć studia na Oksfordzie, co z mojej perspektywy jest wręcz niewiarygodnym osiągnięciem. „Czas żniw” to początek siedmiotomowego cyklu i, jak sądzę, to również początek wspaniałej kariery pisarskiej.

Rzecz ma miejsce w przyszłości, w roku 2059. Magia została zakazana wiele lat temu, a osoby, które posiadają nadnaturalne zdolności, są wywożone do kolonii karnych. Paige Mahoney jest śniącym wędrowcem, czyli potrafi wpływać na czyjeś senne krajobrazy. Jej pracodawca, Jaxon Hall, pełni funkcję mim-lorda w jednym z największych syndykatów przestępczych w Londynie. Główna bohaterka to jego faworyta i następczyni w jednym. Paige to niezwykle pechowa dziewczyna. Przez swoją lekkomyślność zostaje schwytana podczas nagonki policyjnej na osoby nadnaturalne, a potem przetransportowana do Oksfordu – legendarnej kolonii karnej stworzonej na dwieście lat przed akcją przedstawioną w książce. Rządzą w niej przybysze z zaświatów, Rafaici, którzy życzą sobie, by Syjon oddawał im haracz w ludziach. Paige dopiero, gdy tam trafi, dowie się, jak cenna jest jej moc, i jak wiele osób pragnie ją przywłaszczyć. Protagonistka postanawia stawić zaciekły opór i spróbować uratować siebie, świat i innych współtowarzyszy niedoli. Czy samotna dziewczyna może uratować ludzkość przed Rafaitami?

Po tym jak Suzanne Collins wydała „Igrzyska śmierci”, które stały się kasowym hitem, niczym grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kolejne powieści dystopijne. Większość z nich to imitacje i na dodatek mierne, jednakże świat stworzony przez Shannon jest rewelacyjny i nieszablonowy. Londyn w 2059 roku to rozległa rzeczywistość, opisana i wykreowana od przysłowiowego A do Z. Wspaniała atmosfera brytyjskiego miasta została zachowana, zaś fantastyczne elementy, opisane w najdrobniejszych szczegółach, dodają wyśmienitego posmaku niezwykłości. I choć przez natłok informacji nie było mi lekko odnaleźć się w tym imaginarium, to jednak podziwiam i boję się tamtej przestrzeni. Autorka umieściła słowniczki, opisy, drzewa genealogiczne osób obdarzonych magicznymi zdolnościami, czyli zrobiła, co mogła, by ułatwić „wgryzienie się” w świat przedstawiony. Oczywiście żaden opis, nawet najdoskonalszy, nie zastąpi wyobraźni czytelnika. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak ciekawą wizją i muszę przyznać, że przeraża mnie ona, bo gdyby odczytywać ją jako zapis historii świata, to ludzkie żniwa zdarzały się nie raz. Kulturę, prawdę, cywilizację i sztukę budowano od zawsze rękoma innych. I należy pamiętać, jak całkiem niedawno naziści pokonywali całe narody, a mianowicie odzierając ich z godności i działając tak, by swoją agresję ofiary skierowały na własnych pobratymców. Rafaici czynią bardzo podobnie. Od razu widać, że bliżej tej książce do „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood, czy też wizji świata z komiksu „V jak Vendetta”, niż do „Igrzysk śmierci”. Jestem zachwycona wyobrażeniem przyszłości, jaką zaprezentowała Shannon.

Bardzo polubiłam główną bohaterkę. Teoretycznie to typowa protagonistka dla takich książek młodzieżowych, czyli jako jedyna sprzeciwia się systemowi, jest odważna i butna, ale w praktyce ma w sobie coś realnego. I pomimo że Paige to młoda dziewczyna niestabilna emocjonalnie, cechuje ją w tym wiarygodność w swoim postępowaniu i za to obdarzyłam ją sympatią. Reszta bohaterów, mimo ich ogromnej ilości, została dobrze scharakteryzowana, co jest wspaniałą umiejętnością. Postacie to nie jednowymiarowe kukiełki, każda z nich posiada złożone charaktery, dobre i złe cechy. I tak chociażby Jaxon, jest wyrachowanym manipulatorem i posiada nad Paige ogromną władzę, gdy ta potrzebuje pomocy, staje na wysokości zadania.

Podobało mi się nie tylko uniwersum, ale i dzieje Śniącej Wędrowczyni. Oczywiście widać schemat w fakcie, że samotna dziewczyna ma uratować świat, jednak zostało to przedstawione tak nowatorsko i bardzo nietypowo, iż śmiem twierdzić, że pisarka nadała sztampowym motywom nowy koloryt. To opowieść o dojrzewaniu do tego, by dokonywać samodzielnych wyborów. Zanim Paige trafiła do Oksfordu ludzie z jej otoczenia podejmowali za nią wszystkie decyzje. Los rzucał ją to tu, to tam, dokonując wyborów – szczęśliwych bądź nie. W tamtych potwornych warunkach uświadamia sobie, że jedyną drogą jest wzięcie steru życia we własne ręce, gdyż ani jej ojciec, ani Jaxon, ani nawet Naczelnik, czyli osoba, która opiekuje się nią w kolonii, nie przeżyją za nią żywota i nie wybiorą drogi.

Polubiłam styl, jakim został napisany tekst. Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów mogłam przypuszczać, że autorką powieści jest osoba oczytana. Wielokrotnie odnosiła się ona do klasyków literatury, chociażby w tytułach rozdziałów, które są nazwami wierszy Johna Donne’a. Łatwo można dostrzec inspirację Emily Dickinson w ogólnej poetyce dzieła, ale też Charlotte Bronte, a cytat pochodzący z „Jane Eyre” jest mottem książki. Na końcu powieści, oprócz słowniczka, znalazłam listę piosenek, które występują w dziele. To piękna, klasyczna lista gigantów muzyki począwszy od Chopina, na Franku Sinatrze skończywszy. Wiara w gust muzyczny mojego pokolenia jeszcze nie umarła.

Nie przypadło mi to pokraczne poczucie humoru, które nijak mi nie odpowiadało. Wiem, że teraz modnie jest kreować główną bohaterkę na kick ass heroine, jednakże gdy ta konwencja zostanie wymuszona, to się nie sprawdza. Wydukane cięte riposty tracą siłę rażenia. Paige, w towarzystwie Naczelnika, miotają ambiwalentne odczucia, dlatego, znając jej emocje, ironiczne powiedzenia stają się nienaturalne.

„Czas żniw” to jeden z najlepszych debiutów literackich, z jakimi się zapoznałam. Polecam osobom, które lubią silne bohaterki i ciekawy świat przedstawiony.

sobota, 13 września 2014

"Medytacja dla początkujących", "Efekt synchroniczności"

Tłumaczenie: Maciej Lorenc
Tytuł oryginału: Meditation for Beginners. Techniques for Awareness, Mindfulness & Relaxation
Wydawnictwo: Illuminatio
Data wydania: 2013
Liczba stron: 256




„Oddechu, ty niewidzialny poemacie!
Przestrzeń świata nieustannie prowadzi czystą
Wymianę z naszą własną istotą. Równowaga,
W której rytmicznie istnieje”
R. M. Rilke – Sonety do Orfeusza

Medytacja to praktyka mająca na celu samodoskonalenie się, relaksację umysłu, skupienie uwagi na jednej czynności i odczuwaniu własnego ciała. Zapewne to pojęcie wielu skojarzy się z zajęciami jogi lub religiami wschodu, ale prawda jest taka, że nawet w Chrześcijaństwie występuje wiele przypominających takie praktyki. Autorka książki uważa, że medytacja to idealna, bezpieczna i skuteczna metoda, która pomaga człowiekowi poznać meandry własnego umysłu i to, w jaki sposób duch oddziałuje na ciało. A do tego, dzięki metodom zastosowanym w życiu codziennym, możemy zrozumieć to, co wykracza poza fizyczność, a wkracza na wymiar transcendentalny.
Zamiast pozostawiać wszystko przypadkowi, można zacząć działać z rozwagą – oddychać uważniej, mówić uważniej, myśleć uważniej.

„Jakże mam powstrzymać mą duszę, by nie dotykała twojej?
… Wszystko, co dotyka nas, ciebie i mnie,
Zbliża nas do siebie…”
R.M. Rilke

Stephanie Clement posiada dyplom magistra psychologii humanistycznej oraz doktorat z psychologii transpersonalnej. Jest zawodową astrolożką i należy do zarządu Amerykańskiej Federacji Astrologów. Autorka tej książki to także certyfikowana hipnoterapeutka.

„Istotą drahmy jest poskramianie umysłu” .
Sutry – Budda Siakjamuni

To naprawdę świetny podręcznik! Odnalazłam w nim odpowiedzi na wszystkie moje pytania, a każda wątpliwość została rozwiana. Od początku widać, że pisarka posiada ogromną wiedzę i po prostu wie, co mówi. To fachowiec, który po wieloletniej praktyce, może odgadnąć z czym my, jako ludzie niezaznajomieni z medytacją, możemy mieć problem. Czułam, jakby Pani Stephanie Clement czytała mi w myślach.

„Poznaj swój umysł. Naucz się myśleć o tym, o czym chcesz myśleć; bądź tym, czym chcesz być”.
Ernest Holmes – The Science of Mind

Autorka tej publikacji odpowiada na pytania typu – Oczy zamknięte czy otwarte? Co zrobić gdy bolą plecy od siedzenia w bezruchu? I inne tego typu wątpliwości. Pytania niby trywialne, ale Pani Doktor odpowiada na nie z powagą. Uczy, jak utrzymywać w pełni uwagę na wybranym punkcie. Następnie w „Medytacji dla każdego” znajdują się przeróżne rzeczone medytacje – kundalini, medytacja spokoju, Vipassana, czyli medytacja wglądu, medytacja na cień, ale także na jaśniejszą stronę i wiele, wiele innych.

„Każdy z nas musi samemu kosztować rzeczy, z którymi ma do czynienia i sprawdzać, czy są prawdziwe lub przydatne. Zanim jednak odrzucimy którąkolwiek z nich, musimy posunąć się o krok dalej i doświadczyć jej w sposób bezpośredni”.
Chogyam Trungpa Rinpocze

Nigdy wcześniej nie słyszałam o czymś takim jak Jantra. To symbol pomagający osiągnąć lub pogłębić skupienie. Najpopularniejszym takim symbolem jest Śri Jantra. Nawet nie przyszło mi do głowy, że mandala mogłaby pomóc w skupieniu.

„Ludzie mają tendencje do wyraźnego oddzielania życia duchowego od życia codziennego. Nazywają innych mianem osób przyziemnych lub uduchowionych i na ogół dokonują między tymi dwoma rzeczami jednoznacznego i szybkiego rozróżnienia”.
Chogyam Trungpa Rinpocze

Tradycyjnie w takich książkach pojawiło się uzdrawianie czakr kolorami, co sprawiło, że doskonale odświeżyłam sobie dotychczasowe wiadomości.

Szczerze polecam ten podręcznik! To zbiór przydatnych informacji, który jedną grupę osób łagodnie wprowadzi w świat medytacji, a drugiej usystematyzuje wiedzę.
7/10
  


***



Liczba stron: 280
Wydawnictwo: Illuminatio



Zapewne każdy wie, że używamy zaledwie kilku procent możliwości naszego mózgu (chociaż to ponoć kłamstwa). Co by się stało, gdybyśmy zaczęli korzystać z pełnego potencjału? Fizycy kwantowi twierdzą, że potrafilibyśmy widzieć przez ściany. Dlaczego więc nie potrafimy uwierzyć, że potrafimy wpływać o kreować nasz rzeczywistość na dowolną modłę?

„Nic nie ustala naszej przyszłości bardziej niż rzeczy, które świadomie ignorujemy”.
Sandor McNab

Wydarzenia synchroniczne to tak zwane zbiegi okoliczności. Dla większości ludzi to zwykła koincydencja zdarzeń bez wyższego celu, przyczyny lub planu. Nikt nawet nie pomyśli, ze owe wydarzenia synchroniczne są objawem boskiej interwencji bądź też nadprzyrodzonego konceptu. Kto wie, czy przypadek nie jest narzędziem działania wszechświata? Wielu badaczy zainteresowało się tym zjawiskiem, ale ta konkretna książka opiera się na filozofii Carla Junga, który to pierwszy użył słowa synchroniczność w tym kontekście – zjawiska koincydencji wydarzeń w życiu psychicznym człowieka. Carla Junga zna ze słyszenia chyba każdy, nawet, jeśli nie kojarzy jego teorii. Inaczej rzecz ma się z Kirbym Surprise, o którym dowiedziałam się dopiero przy okazji czytania „Efektu synchroniczności”. Pan Niespodzianka uzyskał tytuł magistra z psychodynamiki zaawansowanej oraz z nauk transpersonalnych na uniwersytecie im. Johna F. Kennedy’ego. Przez czternaście lat pracował na rzecz ubogich, po czym wrócił na uniwersytet, by kontynuować zdobywanie tytułów naukowych. Zaczął pisać, by zrelacjonować swoje fascynacje psychologią, metafizyką, historią, filozofią, nauką, ale też doświadczeniami własnymi jak i rozmowami z obiektami badawczymi. Zainteresował się wydarzeniami synchronicznymi, gdyż, podobnie jak każdy człowiek, często ich doświadczał, dlatego też zaciekawił się ich fenomenem. Obecnie organizuje cotygodniowe grupy psychoedukacyjne w stanie Kalifornia. Od dwudziestu dziewięciu lat jest w związku małżeńskim i ma dwójkę dzieci.

„Nie zadowalaj się historiami dotyczącymi innych ludzi. Odkryj swój własny mit”
Rumi

„Efekt synchroniczności. Sztuka koincydencji i odblokowywania umysłu” wydana nakładem Illuminatio to literatura popularnonaukowa z elementami ćwiczeń praktycznych. Pisarz analizuje to, jak doszedł do tego miejsca, w którym się znajduje. Opisuje krok po kroku swoje ścieżki doprowadzające do oświecenia. W specjalnych ramkach wyróżnione zostały przykłady wydarzeń synchronicznych. Autor publikacji opowiada o tym, czym są wydarzenia synchroniczne, jak działają, kiedy występują i jakie mają znaczenie w rozwoju duchowym. Stara się nie narzucać światopoglądu, dlatego słowo Bóg pojawia się stosunkowo rzadko. Wysnuwa teorie, że wydarzenia synchroniczne są skutkiem schematów i archetypów, czyli umiejętności adaptacyjnej ludzi, która to pojawiła się, gdy przehandlowaliśmy zwierzęcy wzrok, słuch, węch i pazury na rozum i umiejętność przystosowania się do otoczenia.
„Teraźniejszość i przeszłość być może obecne są w przyszłości. Przyszłość zaś zawiera się w przeszłości” T.S. Eliot

Jak na książkę o rewolucyjnych teoriach z pogranicza tak wielu zjawisk to została napisana dość prostym językiem, choć wyrafinowanym i naukowym jednocześnie. Autor wplata wiele wątków autobiograficznych między filozofię i New age, więc „Efekt synchroniczności” jest wiarygodnym konglomeratem gatunków i literackich stylów. Jednakże w głównej mierze Pan Niespodzianka opisuje doświadczenia ze swoimi pacjentami, wszak wiadomo, że najlepiej uczyć się na czyimś przykładzie.

„Czas to ruchomy obraz wieczności” Platon

Niegdyś może i tego typu teorie były powodem do kpin i wyśmiewania, ale nie dziś, z dzisiejszą wiedzą na temat psychiatrii i fizyki kwantowej zmienia się to w rzetelną wiedzę i największą tajemnice jednocześnie. 
6/10

wtorek, 9 września 2014

"Chodząc nędznymi ulicami"





Tłumaczenie: Marta Dziurosz
Tytuł oryginału: Down These Strange Streets
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 13 listopada 2012
Liczba stron: 688


Uwielbiam urban fantasy, dlatego zbiór opowiadań „Chodząc nędznymi ulicami” był oczywistym przystankiem na mojej czytelniczej drodze. Jak twierdzi Martin, ten sam, który napisał „Pieśń lodu i ognia”, gatunek ten to bękarcie dziecko powieści detektywistycznej i horroru.  W posłowiu przybliża genezę gatunku i będę brutalna, ale muszę to powiedzieć, krótki wstęp w wykonaniu Martina jest jednym z lepszych tekstów zamieszczonych w antologii. Ale wracam do rzeczy – „Chodząc nędznymi ulicami” to zbiór szesnastu opowiadań Urban fantasty, połączonych wspólnym motywem detektywa, rozwiązującego nadnaturalną zagadkę.

Niesamowicie pokrzepiające jest to, że choć każdy autorów zaczynał pisać swoje opowiadanie z tego samego punktu wyjścia to stworzyli tak różne światy i kompletnie inne utwory. Zbiór jest całą paletą różnorodnych historii, które wcale nie wydają się do siebie podobne. To naprawdę pokrzepiające, że pisarze mają w sobie tyle twórczej inwencji.

Pomysłowość pomysłowością, doceniam ją, ale większość opowiadań jest bardzo przeciętna. Nic specjalnego, a już na pewno nie coś, co zapadłoby w pamięć na długo. Zdecydowanie najgorszym opowiadaniem jest utwór Harris. Cechuje go fatalna warstwa językowa. Charlaine Harris to pisarka z pokaźnym dorobkiem i progres w dziedzinie stylu, w mojej ocenie, jej nie grozi. Nie potrafi pisać i tyle. Aż tyle i tylko tyle. Nie wspomnę już o tym, jak bardzo samej wymyślonej przez autorkę historii brak polotu. Zwyczajową metodą Harris na brak interesującej akcji w swoich książkach jest seks. I tym razem pisarka sięgnęła po śmiałe sceny miłosne, by zamaskować fakt, że jej opowiadanie jest nudne i bez treści. Podobną sztampowością wykazał się  Stirling. Za to niesamowitym pisarzem jest Lansdale, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam  (a szkoda!). Stworzył rewelacyjne opowiadanie z niezwykłym klimatem rodem z bluesowych, zadymionych knajp lat 30. Opowiadanie Lansdale napisane jest w najlepszym stylu – bardzo sugestywne, a najsolidniejszą fabułę stworzył Simon Green. Oczywiście jest także Patricia Briggs, której wszystkie utwory czytam w ciemno i nigdy się nie zawodzę. Są też zaskoczenia, jak na przykład Carrie Voughn, którą do tej pory uważałam za przeciętną pisareczkę romansów paranormalnych. Może i jej opowiadanie nie jest wybitne, ale całkiem wciągające i logiczne. A reszta? Reszta jest po prostu przeciętna. Nie najgorsza, ale bez tego „czegoś. Ich wielkość oscyluje wokół 50 stron i napisać coś tak krótkiego, i jednocześnie oczarować czytelnika, to wyzwanie . Jednak wierzę bezgranicznie, że prawdziwie dobry pisarz podobała zadaniu. W tej antologii jak na dłoni widać, kto jest PISARZEM (pisownia nieprzypadkowa) , a kto tylko uzurpuje sobie ten tytuł.

Pod względem estetycznym „Chodząc nędznymi ulicami” jest wymuskana do kwadratu. Potężna księga jest przepięknie wydana. Zdjęcie na okładce pasuje do tematyki utworów, dodaje pazura całej oprawie wizualnej, a twarda oprawa sprawia, że książka jest nie lada gratką dla kolekcjonerów i miłośników gatunku. Chyba jedyne co mi nie odpowiada to napisane ogromnymi literami nazwisko Harris.
                                                                                                  
To normalne, że opowiadania zebrane w jedną książkę nie prezentują równego poziomu. Z przykrością stwierdzam, że przeważają te przeciętne, a zaledwie parę mnie zachwyciło. Tak więc reasumując uważam, że całość jest niesamowicie przeciętna. 5/10