wtorek, 24 września 2013

"Józki, Jaśki i Franki" Janusz Korczak



Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 5 czerwca 2013
Liczba stron: 208


Rok 2012 był czasem Janusza Korczaka. Cieszę się, że przypomniano sobie o tej postaci, gdyż za jego sprawą zrewolucjonizował się sposób patrzenia na prawa człowieka. A raczej na nowo je zdefiniowano. Ktoś w końcu zauważył, że dziecko to także istota ludzka. Janusz Korczak, Żyd mieszkający w Polsce, stwierdził, że młodzież można, a nawet powinno się traktować jak normalnych, pełnowartościowych ludzi i pracować z nimi na partnerskich zasadach. On sam wprowadził te poglądy w czyn. Rozmawiał, dyskutował z dziećmi, traktując je poważnie, bez protekcjonalnego tonu. Uważał, że tylko dzięki temu młode pokolenie może wyrobić sobie własny ogląd na świat. Mężczyzna nigdy nie założył rodziny, choć darzył dzieci wielką atencją. W czasie II Wojny Światowej prowadził  Dom Sierot w getcie warszawskim. Jego przyjaciele chcieli umożliwić mu wyjście, jednak Korczak wolał pozostać ze swoimi podopiecznymi. Wiele osób z pewnością kojarzy opowieści jego autorstwa o Królu Maciusiu Pierwszym.

Wydawnictwo WAB było uprzejme wydać ponownie Józki, Jaśki i Franki. Książka to zapis wspomnień Janusza Korczaka z kolonii w Wilhelmówce, na której był pedagogiem i opiekunem. Towarzystwo Kolonii Letnich zorganizowało dzieciom z ubogich rodzin wypoczynek na łonie przyrody. Pisarz, z wielkim urokiem, opisuje codzienne zajęcia. Stu pięćdziesięciu chłopców radośnie spędza czas na zabawie i obowiązkach. Zbierają grzyby i jagody, pływają w jeziorze, piszą pamiętniki i wymyślają różne dzikie zabawy, w których jedynym ograniczeniem była dziecięca wyobraźnia. Dlatego też mogli w małym bajorku stworzyć cały ocean, a z liści i gałęzi zbudować dwie sąsiadujące osady, które pełniły funkcje miast z samorządami i wyimaginowanymi budynkami-szałasami użyteczności publicznej. To typowe dla Janusza Korczaka połączenie zabawy z elementami prawdziwego życia. Dzięki temu dzieci w nienachlany uczyły się jak funkcjonować w realnym świecie. Dla przykładu miały własny sąd, gdzie osądzało się kolonijnych przestępców. Władza sądownicza zajmowała się takimi incydentami, jak zabicie żaby, w celu ujrzenia jej wnętrzności, czy też zniszczenie ptasiego gniazda. Chłopcy mogli wnosić na wokandę nawet sprawy cywilne, jeśli któryś z kolegów za bardzo im dokuczył. A wszystko to pod okiem dorosłych opiekunów, którzy byli odpowiedzialnymi i świadomymi ludźmi. Poświęcali kolonistom dużo uwagi, a jednocześnie pozwalali im samodzielnie się rozwijać. Dzieci miały wiele swobody w granicach rozsądku, dzięki czemu w Wilhelmówce pławiły się w poczuciu bezpieczeństwa, którego często brak w domu, gdzie rodzice biją i piją. Pedagogowie przyglądali się z pewnej odległości poczynaniom chłopców i nawet jeśli ktoś zachowywał się źle, nie skreślali go. Doskonale wiedzieli, że dzieci, które są bardzo niegrzeczne, zazwyczaj mają najtrudniejszą sytuację rodzinną, a to nie jest ich wina. 

Józki, Jaśki i Franki została napisana pięknym językiem. Obfituje w archaizmy, jednak w przeważającej częściej są one tylko fonetyczne, dzięki czemu nie ma najmniejszego problemu z rozumieniem tekstu. Pamiętam jeszcze, jak moja prababcia używała formy „tłomaczyć”. Myślę  też, że najmłodsze pokolenie czytelników bez trudu zrozumie ten odmienny sposób mówienia.

Józki, Jaśki i Franki wydane przez WAB mają jeszcze jedną szczególną cechę, a mianowicie książka ilustrowana jest przez Mariannę Sztymę. Artystka współpracuje między innymi z miesięcznikiem Elle i Twój styl. Jej ilustracje do utworu Korczaka nadają wydaniu niezwykły klimat. Są piękne, delikatne i po dziecinnemu świeże. Idealnie wpasowały się w tematykę Józków, Jaśków i Franków. Myślę, że sam pisarz, byłby zachwycony, widząc radosne ilustracje do jego utworu.

Opowieść Janusza Korczaka to wspaniała lektura dla dzieci i młodzieży. To pozytywna książka o chłopcach dojrzewających do bycia dorosłymi ludźmi, ale jednocześnie pełna dziecięcego gwaru, roześmianych głosów, potu perlącego się na beztroskich młodzieńczych twarzach. To utwór o przyjaźni, o antypatiach, tworzeniu się normalnych relacji społecznych. Wielu ludzi skarży się, że dzieci niegdyś były inne, a teraz większość wolnego czasu spędzają przed komputerem. Podsuńcie swoim pociechom Józki, Jaśki i Franki! Myślę, że zainspiruje niejedno dziecko do wymyślnych zabaw na świeżym powietrzu. Młode pokolenie dowie się, że komputer i telewizor nie jest jedynym źródłem zabawy. Poleciłabym tę książkę także rodzicom i nauczycielom, bo wielu z nich zapomina, że dzieci są przede wszystkim do kochania.

sobota, 14 września 2013

"Dynastia Tudorów. Królowa traci głowę" Elizabeth Massie, Michael Hirst

Wydawnictwo: Mira
Data wydania: 14 sierpnia 2013 
 
Sporo wody w Wiśle upłynęło od czasu, gdy przeczytałam tom pierwszy, a jednak wciąż nie obejrzałam „Dynastii Tudorów” w wersji serialowej. Bardzo żałuję, gdyż widzę, że zaprezentowana interpretacja faktów historycznych idealnie sprawdziłaby się na małym ekranie. W formie powieści wychodzi to trochę gorzej, ale nie jest dramatycznie źle. Niestety pisarka się zmieniła i z przykrością stwierdzam, że nie poprawiła błędów swojej poprzedniczki, a wręcz przeciwnie, pogłębiła potknięcia „Króla, królowej i królewskiej faworyty”.

Akcja rozpoczyna się tuż po pierwszym tomie. Anna i Henryk wydają się być w końcu szczęśliwi. Dopełnić tej sielanki może tylko męski potomek, który na złość nie nadchodzi. Tytuł powieści mówi sam za siebie, co się stanie, jeśli nowa królowa nie pośpieszy się z powiciem następcy tronu. W tle dokonuje się reformacja, a szczęśliwy małżonek coraz chętniej ogląda się z pięknymi damami dworu.

Jestem odosobniona w swojej opinii, ale uważam, że Elizabeth Massie  spisała się gorzej od Annie Grace. Fabuła powieści jest mocno osadzona na kanwie scenariusza i składa się z urywkowych scen, co utrudniło mi wciągnięcie się w fabułę. Styl tekstu odrobinę drażni. Uważam, że jest zbyt urywkowy i cierpi na chorobliwy niedobór opisów. 

filmoholicy.pl


Sama historia jest zapewne wszystkim znana, ale mimo to pełna zwrotów akcji, intryg i knowań. Dzięki temu jestem pewna, że sięgnę po ostatnią część cyklu. Niesamowicie ciekawi mnie dalszy ciąg, gdyż przygody umieszczone w powieści obfitują w interesujące wydarzenia.

Bohaterowie zostali zdefiniowani przez swoje poczynania, nie zaś myśli i uczucia. Autorka bardzo niewiele czasu poświęca przemyśleniom. To bardzo typowe dla seriali, w których przecież nie da się obrazem pokazać rozważań. W książce narrator mimo wszystko mógłby zaserwować opis przeżyć wewnętrznych. Nawet jeśli zaszły jakieś próby tworzenia charakteru postaci, to zostało to uczynione bardzo łopatologicznie.

Klimat książki jest świetny. Pani Massie powinna po prostu poświęcić więcej czasu opisom wszelakim. Powinna potraktować scenariusz jako zarys większej historii, którą trzeba przedstawić czytelnikom niezaznajomionym z serialem. Ja osobiście będę czekać z zapartym tchem na ciąg dalszy. Rekomenduję „Dynastię Tudorów” fanom serialu i historii  w nim przedstawionym, gdyż oni obędą się bez szczegółowych opisów.
Czy tylko mnie się wydaje, że na okładce Natalie Dromer wygląda jak prosiaczek?

wtorek, 10 września 2013

"Nakręcana dziewczyna" Paolo Bacigalupi


Tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz
Tytuł oryginału: The Windup Girl
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 6 marca 2013
Liczba stron: 560

Technika idzie do przodu, naukowcy udoskonalają nowe technologie, ale czy wszystko dąży ku lepszemu? Czy postęp jest synonimem ulepszeń? Niestety  nie każdy rozwój jest dobry. Najoczywistszym przykładem jest broń jądrowa. O zgubnych skutkach rozwoju zbrojeniowego można usłyszeć na co dzień. Ostatnio użyto broni chemicznej w Syrii, a kto dwieście lat temu mógł sobie wyobrazić to, że będzie można zabijać ludzi powietrzem? Ot, postęp!

Jak będzie wyglądał świat, gdy zaawansowane technologicznie wojny nas wykończą. Einstein przekonywał, że cofniemy się w rozwoju. Paolo Bacigalupi ma podobną wizję. Akcja „Nakręcanej dziewczyny” ma miejsce w Tajlandii przyszłości. Wskutek licznych mutacji wirusów, wyczerpania surowców naturalnych rzeczywistość, którą znamy dokonała regresu. Energia elektryczna jest marzeniem najbogatszych, komputery napędzane są pedałem, samochody posiada garstka ludzi, reszta porusza się rowerami. Z powodu mutacji chorób roślin panuje głód. Ministerstwa próbują opanować sytuację, wprowadzając liczne służby porządkowe, co i tak na nic się zdaje, gdyż korupcja kwitnie. Można wszystko, o ile się wie, komu i jaką kwotę wręczyć do ręki.

Narrator trzecioosobowy opowiada dzieje ludzi zamieszkałych w Tajlandii po katastrofie ekologicznej. Główną osią fabularną jest Anderson Lake, który pod przykrywką fabryki sprężyn prowadzi badania nad wymarłymi gatunkami roślin. Tytułowa „Nakręcana dziewczyna” to Emiko, robot japońskiej produkcji. Jest nowoczesnym człowiekiem, idealnym, wielozadaniowym, pięknym i precyzyjnym. Jednak w świecie, w którym przez rozwój technologii wydarzyła się katastrofa, nakręcanki to synonim wszystkiego  co najgorsze. Emiko jest pogardzanym wybrykiem natury. Aby przeżyć musi poddawać się torturom w klubie ze striptizem, ku uciesze tłumów.

Paolo Bacigalupi to amerykański pisarz, laureat wielu prestiżowych nagród. Podróżował po Azji i dzięki temu mógł zdobyć wiele doświadczeń i materiałów przydatnych do napisania tej powieści. Świat przedstawiony jest w gruncie rzeczy bliski naszemu. Przyszłość zaprezentowana przez autora jest całkiem prawdopodobna. Bo co się stanie, jeśli ni z tego ni z owego zabraknie surowców? To nie tylko możliwe, ale wręcz pewne. W Kielcach, mieście w którym mieszkam, za trzydzieści lat zabraknie wody. Póki co władze wydają optymistyczne prognozy, ale czy można wierzyć w ich kiełbasę? Przecież propaganda w „wolnych mediach” to codzienność. Codzienność także dla bohaterów tej powieści. W ogólnym chaosie media publikują to, co każe im władza. Każda historia ulega kreatywnej reinterpretacji przez rząd, wskutek czego ludzie są podjudzani do określonych zachowań.

A co my, jako wszyscy ludzie, poczniemy bez ropy naftowej, bez węgla? Rzeczywistość stworzona przez Bacigalupi jest spójna, logiczna, co gorsza prawdopodobna, a przez to bardziej dramatyczna. Czy taka czeka nas przyszłość? Umrzemy na choroby stworzone ręką ludzką w laboratoriach? Tak czy owak, imaginarium zostało wykreowane perfekcyjnie i jestem pod dużym wrażeniem. Jest kompletne i skończone.

Bohaterowie są tacy ludzcy… Tacy realni, nieidealni, wadliwi, nie do końca źli, raczej posiadający instynkt przetrwania. Jeśli nawet znajdzie się ktoś, kto jest dobrym człowiekiem, wierzy w to, co robi i chcę walczyć w imię zasad to, czym prędzej zostaje uciszony. Uniwersum „Nakręcanej dziewczyny” to nie miejsce na ideały.

Pierwsze strony to kierat dla umysłu. Zostałam wrzucona do zupełnie odmiennego świata przyszłości. Bardzo mozolnie wbijałam się w tę książkę i powoli odnajdywałam się w zasadach obowiązujących w świecie przedstawionym. Akcja płynie bardzo powoli. W połowie tego sporego tomiszcza zorientowałam się, że nie poznałam nic prócz rzeczywistości zaprezentowanej przez pisarza i ogólnego status quo Tajlandii przyszłości. Mimo braku brawurowej i emocjonującej fabuły to jednak gruntownie poznałam postacie z książki, ministerstwa, sympatie i antypatie. Czytanie o tym nie było dla mnie nudne, ponieważ świat był tak rozległy, że spiski, szarpaniny, intrygi i wzajemne konotacje były fascynujące. Ciągłe kłamstwa i zmowy nadały książce smaczku, a rozwikłanie zagadek, które z ministerstw było w danym rozdziale górą to trzymająca w napięciu zabawa.

Tekst jest dość trudny do przyswojenia. Obfituje w neologizmy i chińskie, nieprzetłumaczone słowa. Po pewnym czasie, gdy już poznałam lepiej świat przedstawiony, rozumiałam obcojęzyczne zwroty z kontekstu. Wcześniej jednak sprawiały mi one duży problem. Generalnie język tekstu jest bardzo dobry, oddaje cały dramatyzm sytuacji zaprezentowanych w powieści, a prócz chińskich wstawek i słów wymyślonych przez autora, cechuje się prostotą przekazu. Pewna asceza opisów idealnie sprawdziła się przy relacjach brutalnych sytuacji.

Książka wydawać by się mogła bardzo dramatyczna, jednak aż tak na mnie nie podziałała. Paolo Bacigalupi nie posiada daru długotrwałego wstrząsania czytelnikiem. Owszem, jego powieść zadziałała na moją wyobraźnię, jednak nie spowodowała trwałego szoku. Czytało się przyjemnie i w miarę prędko. Zapamiętam opowieść o Emiko i Andersonie, jednak z drugiej strony byłam na nią obojętna. Jednakże polecam „Nakręcaną dziewczynę” miłośnikom antyutopii bez silnie rozbudowanego wątku romansowego.  Sama wiem, do jakiej irytacji doprowadzały mnie wszystkie te pseudoantyutopijne książki (tak, mam na myśli panią Mafi z jej „Dotykiem Julii”albo „Delirium” Oliver), w których  świat przedstawiony to tylko tło dla miłosnych perturbacji

niedziela, 8 września 2013

„Kobieta – niespodzianka” Piotr Kołodziejczak



Data wydania: czerwiec 2011
Liczba stron: 192

Niedawno była okazja do wygrania kilku egzemplarzy „Kobiety-niespodzianki” na moim blogu. Mam nadzieję, że powieść spodoba się szczęśliwcom. Książka to właściwie opowiadanko bardziej niż powieść. Pisarz, jak to ma w zwyczaju, porusza tematykę bliską każdemu z nas. Rodzina, emocje, dojrzewanie i kłamstwa…

Andrzej i Magda to zgodne małżeństwo. Ni z tego ni z owego wkracza w ich życie Kobieta-niespodzianka. Wprowadza zamęt i totalne zamieszanie w życie szczerego dotąd, wobec swojej żony, Andrzeja. Jednocześnie głównym wątkiem jest poszukiwanie przez jego córkę pracy. Basia to młoda absolwentka zaraz po studiach, która boryka się z problemem bezrobocia. Czy uda jej się odnaleźć pracę i jakie perypetie ją spotkają?

Książeczka, tradycyjnie u Pana Kołodziejczaka, jest bardzo krótka, przez co sprawia wrażenie, że historia została skondensowana i przedstawiona w telegraficznym skrócie. Pisarz pozostawia wiele białych plam i miejsca na domysły. Co ciekawe jednocześnie poczułam się potraktowana jak skończona idiotka, której wszystko trzeba opisać, gdyż nie potrafię wyciągać samodzielnych wniosków. Akcja wydawała się zbiorem krótkich epizodów.

Bohaterowie są dobrze wykreowani, ale pobieżnie, bo cóż można nawyczyniać w tak krótkiej opowiastce? Powieść nie ma jakiejś szczególnej fabuły. Przez większą część „Kobiety-niespodzianki” nic się nie działo. Brak było napięcia, wyczekiwania. Przyznaję, że autor jest mistrzem szokujących zakończeń. Spodziewałam się czegoś sztampowego, ale Kołodziejczak totalnie mnie zaskoczył. 

Tradycyjnie styl tekstu mi się nie podoba. Niestety dialogi były dla mnie drętwe, a żarty niesamowicie wymuszone. Sam w sobie jest bardzo prosty i wiem z komentarzy pod poprzednimi recenzjami, że wielu osobom się podoba, z czego jasno wynika, że to indywidualna kwestia. Tak jak cały odbiór książki, jeśli ktoś tego nie wie.

Czyta się szybko i płynnie. To idealna książka, gdy mamy godzinne okienko między wykonywanymi czynnościami i chcemy je jakoś niezobowiązująco zagospodarować. Przeczytałam, przetrawiłam, nic wielkiego, nic nowego…

środa, 4 września 2013

„Nie rób mi tego” Piotr Kołodziejczak



Pan Kołodziejczak często gości na moim blogu. Ostatnio umożliwiłam kilku osobom, przeczytanie „Kobiety – niespodzianki” jego autorstwa. Jednak w tym momencie chciałabym pochylić się nad inną powieścią tego pisarza, a mianowicie „Nie rób mi tego”. Jestem z niej zadowolona, gdyż to pierwszy utwór w którym widać rozwój warsztatu u Pana Piotra Kołodziejczaka.

Agata to młoda dziewczyna, która uległa wypadkowi. Przez to musiała zmienić całe swoje życie. Poznajemy ją, gdy mieszka z babcią i próbuje budować związek z Krzysztofem mimo traumatycznych wspomnień. Dziewczyna chcę jednak wrócić do dawnych miejsc i zmierzyć się z przeszłością. Nieustannie coś lub ktoś jej to utrudnia. Dlaczego?

Powiem tak, dawno zakończenie książki mnie tak nie zszokowało. Fabuła powieści została przemyślana od a do z. Od strony tytułowej aż po ostatnie zdanie. Wszystkie wydarzenia zespalają się w misterną układankę, której sens rozumiem dopiero po przeczytaniu końcowego rozdziału. To było fantastyczne.

„Nie rób mi tego”, tradycyjnie w przypadku powieści Piotra Kołodziejczaka, jest skondensowana na niewielu stronach. Dlatego też postacie są ledwie zarysowane. Właściwie tylko główna bohaterka ma pogłębioną psychologię.

Styl tego pisarza niestety wciąż mi się nie podoba i już nigdy mi się chyba nie spodoba. Drażni mnie ta nienaturalna maniera, liczne zdrobnienia, kolokwializmy i tłumaczenie czytelnikowi rzeczy, które są oczywiste. 6/10