niedziela, 24 lutego 2013

„Pomnik cesarzowej Achai tom II” Andrzej Ziemiański



Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 20 luty 2013
Liczba stron: 700

Pamiętacie moje ekstatyczne zachwyty nad „Achają”?  To ciąg dalszy pierwszej części. Tak, pierwszej części. Ziemiański napisał całą trylogię o „Achai” jako jedną książkę. Wydawca jednak rozdzielił ją na trzy, zamiast wydać ją, jako jedną wielką księgę. To jest tak jakby tom ciąg dalszy tomu drugiego. Rzecz ma miejsce tysiąc lat później (licząc od III części Achai). Naturalne jest, że świat się zmienił, ludzie się zmienili, a co najważniejsze autor się zmienił. Zmienił się jego styl wypowiedzi, maniera, bohaterowie, niemal wszystko.

„Kobiety, kiedy mówią, nie chcą przekazać wcale informacji (…). One chcą się podzielić po prostu emocjami. Dlatego też pytanie, czy ktoś rozumie kobiety, jest głupie do imentu. Należy zapytać, czy ktoś czuje kobiety. Czy jest w stanie spotkać się z nimi sercem. Sercem, a nie rozumem.”

Co dziwne w tamtej rzeczywistości nie dokonał się żaden postęp technologiczny. Świat pozostał w takim stanie, w jakim pozostawiła go cesarzowa Achaja. A w nawet gorszym, bo pieniędzy nie ma, ludzie głodują, a podatki rosną. Wówczas na horyzoncie pojawia się wielkie mocarstwo, potęga militarna o technologiach wykraczających poza zrozumienie mieszkańców Arkach. Polska… Polska krajem, z którym trzeba się liczyć i ma ono coś do powiedzenia… Ale czego chcą Polacy? Są przyjaciółmi czy wrogami? Zapraszam po przeczytania powieści.

„Nawet podjęcie złej decyzji jest lepsze niż niepodjęcie żadnej.”

Świat przedstawiony w „Pomniku cesarzowej Achai” zachował unikalny klimat poprzednich części. Ta książka to powrót do znanych i lubianych miejsc. Odwiedziny w nieobcych nam karczmach, spoglądanie na znane widoki, wszystko jest już niegdyś poznane i znajome. Dlatego też miałam wrażenie powrotu do dawno nieodwiedzanego, ukochanego miejsca.
Fabuła rozwija się trójtorowa, ale wszystkie wątki zgrabnie się łączą, zbiegając w jednym miejscu. Akcja mknie mimo licznych, rozwlekłych dygresji, a jednak niczego konkretnego się nie dowiadujemy. Nie jest to bynajmniej nagana. Powieść trzyma czytelnika w niepewności. Sama jestem wręcz otumaniona z pragnienia dowiedzenia się, co ten pomnik cesarzowej Achai w sobie ma, że tak wielu ludzi go pragnie… Nie uchodzi wątpliwości, że sięgnę po następną część.

Pan Ziemiański w tym tomie postawił większy nacisk na wątki polityczne, a odrobinę po macoszemu potraktował te filozoficzne. Mimo to cieszę się, że książka nie jest zwykłą kolokwialnie mówiąc „naparzanką”. Polacy przyjeżdżając do cesarstwa zachowują się rozsądnie. Zamiast wywoływać wojnę, w której zginie wielu rodaków wolą rozwiązać sprawę dyplomatycznie i dyskretnie podłożyć nogę rywalowi. Grają na dwa fronty, to pomagając jednemu, to uśmiechając się do drugiego. Uzależniają od siebie wielkie cesarstwo, niepostrzeżenie czyniąc z siebie jedyną deskę ratunku.
Co się zmieniło? Zmienił się sposób walki. Nie uświadczymy walki szermierz vs. szermierz. Autor bardzo dosłownie zastosował w swojej książce motto – dzięki broni palnej Nikt staje się Kimś. Ale brakowało mi rzeczywiście Kogoś. Kogoś, kto prowadziłby te pełne rozmachu bitwy.


„Co się czuje strzelając do człowieka? Nic.”

Czyta się dość lekko i przyjemnie. I to kolejne moje zastrzeżenie. W trylogii o Achai język był dla mnie świeży i zachwycił mnie swoją niebanalnością. Tutaj autor zachował się jakby chciał zadowolić większą liczbę czytelników i porzucił trochę swojej oryginalności na rzecz prostego przekazu. On sam twierdzi, i to co mówi brzmi rozsądnie, że po prostu dziesięć lat robi swoje i trudno wymagać, by posługiwał się identycznym stylem. Owszem trudno, choć odrobinę brakuje mi tego nadużywania znaków interpunkcyjnych – tym razem autor ograniczył się do standardowej liczby tychże. O właśnie, język tekstu jest standardowy. To idealne określenie. Dobry, obrazowy, dojrzały, ale nie tak sugestywny i napastliwy jak w pierwszych trzech tomach o Achai. Wszystko jest poprawne, mimo że „kurwa” wciąż ściele się gęsto. Co mnie drażniło to często niezrozumiałe dla mnie opisy oręża militarnego i działań stricte wojskowych. Ale to wynika z mojej ignorancji w tym temacie i to ja powinnam bić się w pierś.

„Ta chwila, w której się znajdujesz, już minęła.”

Jeśli miałabym oceniać obiektywnie kreacje bohaterów to powiedziałabym, że mają poprawne, zdefiniowane rysy psychologiczne i zachowują się zgodnie z nimi.
Jak już powiedziałam, klimat trylogii został zachowany, ale brakuje mi tamtych bohaterów. Brak Achai i nie ma kto nawet pretendować do jej miana (Kai i Shen?), Zaana i Biafry nikt nie przebije w manipulacjach (Tomaszewski i Rand to takie troszkę nieudolne imitacje jak dla mnie). A już myśliciela nie ma wcale. Mam nadzieję, że Meridith wróci i to szybko. Z resztą wyczekuje tylko tego, by Achaja wróciła na scenę i odegrała w końcu należną jej pierwszoplanową rolę.


„Czasem żałuję, że ta chwila, która właśnie się dzieje jest już przeszłością (…) czasami (…) mogłaby potrwać trochę dłużej.”

Cała ta recenzja jest po prostu żalem nad tym, że „Pomnik cesarzowej Achai” nie jest „Achają”. To tylko takie moje marudzenie, dlatego też polecam przeczytać, ażeby wyrobić sobie prywatną opinię na temat tej serii. Jeśli podobała Wam się trylogia o Achai to ta część cyklu jest po prostu oczywistym przystankiem na Waszej czytelniczej drodze. 6/10

piątek, 15 lutego 2013

Rycerz ciemności - Sherrilyn Kenyon



Tytuł oryginału: Knight of Darkness
Seria/cykl wydawniczy: Władcy Avalonu tom 2
Wydawnictwo: Wydawnictwo Amber
Data wydania: kwiecień 2011
Liczba stron: 328


Ta Autorka jest jedną z bardziej znanych twórczyń romansów paranormalnych. Fani tego gatunku z pewnością przeczytali przynajmniej jedną jej książkę. Świat ją uwielbia. Dwanaście razy zdobyła pierwsze miejsce na liście The New York Timesa.

„Nade wszystko kochały nużyć się w krwi swoich wrogów… Albo przyjaciół, bez różnicy.”

Teoretycznie cały świat składa się z jasności i mroku. Te dwie strony medalu walczą ze sobą o dominację. Każdy z nas przyzna, że posiada obie te cechy, ale tylko od nas samych zależy, komu pozwolimy zwyciężyć.
Varian duFey dosłownie został zrodzony z mroku i światłości. Ojciec to orędownik dobra, matka to samo zło. Rozdarty wewnętrznie między jedną i drugą stroną walczył ze sobą i całym światem, by postąpić słusznie i stać po słusznej stronie mocy. Nigdy nie akceptowany. Zbyt dobry, by nurzać się w źle. Zbyt zły, ażeby całkowicie poświęcić swoje życie dla wyższego dobra.
Pewnego dnia ratuje z opresji ohydną, zdeformowaną kobietę Merewyn. Ona przysięga sobie, że będzie ten czyn pamiętać do końca życia. Nikt do tej pory nie wyświadczył jej takiej łaski, a piękny rycerz nie wyśmiewał jej, nie pogardzał, a potraktował ze współczuciem i delikatnością. Dziewczyna wraca do swojej pani, która jak się okazuje jest jego matką z piekła rodem. Planuje ściągnąć swojego syna całkowicie na ścieżkę zła przy pomocy pięknej kobiety, którą niegdyś była Merewyn.


„Mężczyźni kochają oczami.”

Autorka w tej serii zaproponowała nam wariację na temat legendy Arturiańskiej. Kenyon miała niezwykle ciekawą koncepcje i niewątpliwie udało jej się stworzyć coś oryginalnego. Trudno w paru zdaniach opisać ów świat, ponieważ jest bardzo złożony. Akcja książki płynie regularnie i w jednostajnym rytmie. Dlatego czyta się w umiarkowanym, dość szybkim tempie.

„Słowa obcych ludzi ranią wystarczająco mocno, ale słowa tych, którym ufamy, są najgorsze.”

Bohaterowie są sztampowi do bólu. Varian jest mrocznym, samotnym wojownikiem, a Merewyn to współczująca panienka. Nuda. Doprawdy, Kenyon mogłaby cokolwiek zmienić w tym banalnym schemacie.

„Przyjaźń czyniła człowieka bezbronnym i wystawiała go na atak.”

Nie szaleję za tą autorką. Owszem, czytałam z zaciekawieniem, mimo to żadne z dzieł pisarki nigdy nie będzie należeć do moich ulubieńców. A to dlaczego? Bo za jakieś dwa dni zapomnę bezpowrotnie o jej książkach. Czytałam ich już trochę i nie potrafię przytoczyć fabuły żadnej z nich. Jej utwory wyparowują z mojej głowy, nie pozostawiając śladów obecności. Jakbym nigdy jej książek nie czytała.


„Pomóż komuś, a zrobisz sobie wroga.”

To, co ratuję tę książkę to znakomity żart sytuacyjny. Nie da się go zacytować, ani przytoczyć. Trzeba by przedstawić całe tło i okoliczności, żeby go zrozumieć. Książka miejscami była zabawna, w innych wzruszała, a w jeszcze innych przerażała. Ta gama różnych emocji przewijała się niepostrzeżenie na kartach powieści i czyni czas poświęcony lekturze niecałkiem zmarnowany.

„Zawsze patrz na jasną stronę życia.”

Za to, że autorka stworzyła ciekawą historię w fascynującym świecie przedstawionym daję 6/10, ale dla mnie ta książka tonie w innych z tego gatunku.

wtorek, 12 lutego 2013

Dotyk śmierci - J.D. Robb



Tłumaczenie: Małgorzata Cendrowska
Tytuł oryginału: Naked in Death
Seria/cykl wydawniczy: In Death tom 1
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: sierpień 2005
Liczba stron: 440

Dałam tej książce notę niezwykle wysoką aż 8/10. A to dlatego, że owa książka zawierała w sobie wszystko, co lubię i cenię w czytadłach. Dawno nie spędziłam tak przyjemnie czasu przy powieści, nie zawracając sobie głowy niedociągnięciami. A to dlatego, że ta książka ich nie posiadała. Jest prawie idealna w swoim gatunku. Nora Roberts wydała tę serię pod pseudonimem. Czyżby autorka była ciekawa, czy jej utwory sprzedadzą się bez jej nazwiska na okładce? A może chciała sprawdzić, czy rozpoznamy ją, patrząc tylko na fabułę i styl? Autorka może poczuć się doceniona. Rozpoznałabym ją bez trudu.

„Sny zawsze wydawały się gorsze w ciemnościach.”

Seria In Dead poświęcona jest Eve Dallas – pani porucznik nowojorskiej policji. Tym razem dostała sprawę tajemniczych zabójstw prostytutek. Jest ona tym bardziej kłopotliwa, iż jedna z zabitych jest wnuczka senatora. Zabójca wyraźnie bawi się z porucznik Dallas – wie, gdzie kobieta mieszka i podrzuca jej filmy z miejsca zbrodni. Jak wybrnie z tego Eve? Do tego główny podejrzany jest pociągający miliarder Roarke. Ich spotkanie będzie bardzo elektryzujące.

„Najgorsze, gdy zaczynasz się do kogoś przyzwyczajać, pomyślała. Czujesz się samotna, gdy nie ma go przy tobie.”

Nie jest to zwykły romans. Autorka w zgrabny i bardzo przystępny sposób połączyła wątek kryminalny, romansowy z wizją świata w drugiej połowie XXI wieku. Tak, tak rzecz się dzieje w niedalekiej przyszłości, gdzie ludzie swobodnie poruszają się między planetami, walczą laserami, więzienia znajdują się na asteroidach, a świat jest doszczętnie skomputeryzowany. Bardzo podobało mi się osadzenie akcji w przyszłości. Nadało to tej historii swoistego smaczku.

„Im bardziej świat się zmienia... Tak, tym bardziej pozostaje taki sam. Kobiety nadal zalecają się do mężczyzn, ludzie nadal zabijają ludzi, a politycy całują dzieci i kłamią.”

Może i inne czasy, ale ludzie wciąż ci sami. Morderstwa, intrygi, podłości. Wciąż to samo. Choćby niewiadomo, jaki postęp wykonała nauka, to i tak ludzie tkwią w miejscu.

„Takie tajemnice bolą. Dręczą człowieka. Wywołują strach i poczucie winy.”

Książka nie jest słodka, ani niewinna. Autorka dosadnie serwuje nam plastyczne opisy miejsc zbrodni. A z drugiej strony mamy romans, który także nie jest mdły. Podczas czytania towarzyszyło mi wiele różnorakich emocji, bo i adorator Eve jest mężczyzna o wielu twarzach. Ogromnie spodobały mi się kreacje postaci. Główna bohaterka to silna, nieustraszona kobieta, z wadami i zaletami jak każdy. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa odcisnęły na niej niezatarte piętno. To pogłębiło postać, a wszystkie jej niezrozumiałe zachowania stały się dla nas jasne.

Jest to jedne z lepszych lekkich czytadeł, jakie miałam w ręku. Sprawa kryminalna mnie wciągnęła i to ona dominuje nad całą fabułą. Rozwiązanie śledztwa zaskoczy i zniesmaczy. Wątek miłosny nie jest wątkiem przewodnim, a bardzo przyjemnym dodatkiem do barwnej całości.

Książka napisana jest prostym, przystępnym językiem, dzięki czemu powieść czytało się niezwykle szybko. Zaletą powieści jest fakt, że napisana została z różnych perspektyw. Owszem, skupia się głównie na perypetiach młodej policjantki, ale znajdziemy również fragmenty z perspektywy Roarke, a nawet zabójcy.

Książka wydaje mi się bardzo hmm: skrajna. Z jednej strony romantyczne zbliżenia, z drugiej brutalne zabójstwa opisane przez autorkę tak, że miałam w głowie ich trójwymiarowy obraz, a z jeszcze trzeciej zabawne sytuacje, ironiczny humor, lekkie docinki, przekomiczne dialogi. I jak tej książki nie lubić?

Stałam się fanką tej serii i natychmiast zaopatrzyłam się w kontynuację.

8/10




***

Czytałam już dalsze części (naturalnie nie wszystkie) i nie jestem już tak zachwycona. Eve Dallas i jej przygody zaczęły mnie nużyć, ponieważ wszystkie książki z tej serii są stworzone wedle jednego schematu. Autorka używa wciąż tych samych sformułowań, podobnie buduje zdania i nawet morderstwa tworzy podobne. Wszystko w jej książkach jest przeraźliwie wtórne. Ale cóż, jakoś tragicznie nie jest. Da się tę serię czytać nawet z przyjemnością. Tylko nie kolejno po sobie.

czwartek, 7 lutego 2013

Anna we krwi - Kendare Blake



Anna we krwi - Kendare Blake

Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Tytuł oryginału: Anna dressed in blood
Seria/cykl wydawniczy: Anna tom 1
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: kwiecień 2012


„Artur bez Excaliburu, nie przestaje być Arturem.”

Zauważyłam, że w większości książek, w których głównymi bohaterami są nastolatkowi, są oni sierotami lub półsierotami. Ciekawe, prawda? Czy to specyficzny sposób pogłębienia psychiki postaci czy też widzimisie autorów. A może łatwiej przeżywać przygody bez rodziców pilnujących każdego kroku pociechy?


„Sprawiasz, że zaczynam pragnąć tego, czego nie mogę mieć.”

Książka opowiada o chłopcu o niebanalnym imieniu Tezeusz Cassio. Żyje w równie niebanalnej rodzinie - jego ojca zabiła zjawa, a matka jest białą czarownicą. Cassio przejmuję obowiązki taty i sam trudni się odsyłaniem morderczych duchów na drugą stronę. Kolejną misją jest duch, zwany Anna we Krwi. Od dawna morduje ludzi, jednak ostatnimi czasy jej aktywność wzrosła. Pewny siebie Tezeusz idzie stawić czoło Annie, ta jednak jest o wiele silniejsza od niego. Jeszcze nigdy nie spotkał tak potężnej zjawy, a co najdziwniejsze, dziewczyna go nie zabiła. Dlaczego?

„Miej nadzieje na lepsze, przygotuj się na najgorsze.”


Ta książka to powieść skierowana do młodzieży. Początkowe rozdziały wprowadzają nas w specyficzny, mroczny nastrój. Spodziewałam się takiej atmosfery utrzymującej się aż do
końca. Przeliczyłam się. Szybko okazało się, że autorka pójdzie w zupełnie inną stronę, a mianowicie miłości i paranormal romance. Odrobinę żałuję. Myślałam, że będzie to oryginalna książka z elementami horroru, a dostałam ciekawą powieść młodzieżową. Brak mi było początkowej grozy. Miast tego dostałam sporą dawkę nastoletniego, niespełnionego uczucia i zabawne, lekkie dialogi.

„- Co cię tak bawi?

(…)

- Życie po prostu – odpowiedziałem. – I śmierć.”

Postacie dość dobrze skonstruowane. Są dziećmi i jak to zwykle bywa sądzą, że mogą zbawić świat. O ile Cass ma ku temu jakieś podstawy, gdyż zabijanie duchów to jego dziedzictwo, to jego dream team, który przyczepił się do niego jest po prostu irytujący. Autorka przy tworzeniu bohaterów posłużyła się znanymi wszystkim schematami.
Główna postać oraz tytułowa Anna są mocnymi stronami tej powieści. Ten pierwszy jest dojrzewającym chłopcem, który wiele w życiu przeszedł. Autorka w rewelacyjny sposób ukazała Cassa jako nastolatka z bagażem doświadczeń. Jeszcze nie do końca dojrzały, ale już przytłoczony tym, co przeżył

„Jesteś moim zbawieniem. Sposobem na pokutę. Dzięki tobie będę mogła odkupić wszystkie moje winy.”

Język, jakim posłużyła się autorka jest młodzieżowy, jednak bez kolokwializmów. Dałoby się go nawet znieść gdyby nie to, co zrobił tłumacz (autorka?). Mianowicie, chodzi o nadużywanie słowa „iż”. Wiem, że brzmi ono arcy-mądrze. Jest super-ekstra inteligentne, a tekst natychmiast nabiera naukowego charakteru, jednak nikt mi nie wmówi, że młodzież, gdy rozmawia między sobą używa „iż”, zamiast „że”. Najgorsze jest to, że (iż) nie były to incydentalne przypadki, tylko notoryczne wstawianie tego przeintelektualizowanego słówka. Nie wiem, czy to tłumacz, czy autorka – nie obchodzi mnie to, szczerze mówiąc.


„Tylko zwykli ludzie sądzą, że nie można zabić kogoś, kto nie żyje.”

Do tej pory nie czytałam nic z duchami w roli głównej, dlatego uważam sam zamysł autorki za niekonwencjonalny.

„Wyobraźnia ma słabą pamięć i wszystko się w niej zaciera i odpływa. Oczy zapamiętują na dłużej, znacznie dłużej.”

Kończąc, uważam, że „Anna we krwi” to dobra powieść młodzieżowa. Wciągająca fabuła, przyjemnie skonstruowane postacie, znośny język. Polecam tym, którzy przymkną oko na schematyczność bohaterów i fabuły. Z chęcią zapoznam się z kontynuacją.

„Wjeżdżamy w nieruchome chmury.”

6/10

sobota, 2 lutego 2013

Adam i Ewy -Monika Orłowska



Wydawnictwo: Replika
Data wydania: kwiecień 2012
Liczba stron: 236

Główną bohaterką jest Ewa, a nie Adam. Ew będzie się przez kartki tej powieści przewijać wiele i wszystkie będą pełnić ważną rolę w życiu Adama. Jednak skupmy się na jednej pani noszącej to imię. Ewa - główna bohaterka, to matka, żona, macocha, synowa, sprzątaczka, opiekunka, kucharka… Jest każdym, tylko nie sobą. Główna bohaterka obowiązków ma wiele, a znikąd pomocy. Prawie już zapomniała, że jest kobietą wykształconą, niegdyś miała przed sobą przyszłość, miała marzenia i plany. I co się z nimi stało? Gdzieś się zagubiły w gąszczu dnia codziennego…


„Może mamy wygórowane oczekiwania? Wmówiono nam, jak w reklamie, że jesteśmy warci wszystkiego, co najlepsze, także w sensie materialnym, więc gonimy za coraz nowszym modelem auta i pralki, po drodze nudzić się również starą żoną lub tym samym od lat mężem.”


Książka opowiada o typowym wręcz problemie kobiety - wybrać rodzinę czy samorealizację. Naturalnie cała sytuacja została wyolbrzymiona, jednak problematyka jest jednoznaczna. Poświęciła całe swoje życie dla męża. Zapomniała o swoim szczęściu, wmawiając sobie, że zadowolenie daje jej poświęcanie się dla innych. Zżera ją frustracja i rozgoryczenie z powodu braku wdzięczności ze strony rodziny. Przy tym wszystkim jest zupełnie sama. Ale to nie ma kompletnie nikogo, kto powiedziałby jej dobre słowo. Mąż jest ciągle w rozjazdach, pasierbica przeżywa bunt młodzieńczy i gardzi macochą, przyjaciółki już dawno temu odwróciły się od zaniedbanej Ewy. Samotnie mierzy się z przerastającymi ją obowiązkami. Sama określa, że należy do tzw.: pokolenia kanapkowego, czyli uwięzionego między opieką nad dziećmi i rodzicami.

Bardzo lubię takie życiowe, realne powieści. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że wydarzenia w niej zawarte dzieją się tuż za rogiem. Że mijająca mnie kobieta, jest jedną z Ew Adama. Podobał mi się sam zamysł na fabułę.

Wszystkie postacie mają dobrze skonstruowane psychiki i postępują z godnie z tą budową. Szczególnie główna bohaterka jest wielowymiarową osobą. Z jednej strony możemy podziwiać ją za siłę i hart ducha, z drugiej potępiać życiowy letarg, w jakim się pogrążyła. Z jednej strony szanujemy jej poświęcenie, z drugiej nienawidzimy postawy Matki Teresy. I w ten sposób długo, długo możemy wymieniać aspekty osobowości tej kobiety, które admirujemy, a które napiętnujemy. Podziwiam Panią Orłowską za stworzenie tak niejednoznacznej postaci wywołującej szereg przeciwstawnych emocji.
Inni bohaterowie są dobrze wykreowani, jednakże istnieją tylko po to by być tłem dla Ewy Głównej. To jej nastawienie do postaci drugoplanowych definiują Ewę jako człowieka.

Skoro tak mi się podoba to dlaczego tak przeciętna ocena? Ponieważ „Adam i Ewy” to ciekawa, dobrze napisana historia bez puenty. Otwarte zakończenie w tej akurat historii jest wadą.

Autorka piszę prostym i przyjemnym językiem. Jestem tym wręcz zaskoczona, ponieważ to dopiero druga książka tejże Pani, więc spodziewałam się czegoś dużo gorszego. Nie było rewelacyjnie, ale Monika Orłowska nie ma się, czego wstydzić.

Dzięki zrozumiałemu językowi książkę czyta się naprawdę szybko, mimo przyciężkawej tematyki. Jednocześnie był mało kunsztowny. Chciałam jak najszybciej poznać zakończenie tej historii. Zakończenie, którego nie było…

Przy okazji tej książki warto spojrzeć na rolę kobiety w świecie. A zwłaszcza w Polsce. Może zadajmy sobie ironiczne pytanie – czy matka i żona ma prawo spełniać się jako człowiek? Czy opiekunka ogniska domowego powinna się realizować? Czy w ogóle kobieta ma prawo pragnąć innego życia niż to domowe? Pytanie brzmią kuriozalnie, ale samo powstanie tej książki świadczy o tym, że w końcu zadać je trzeba.

Jeśli macie ochotę przeczytać historię z życia wziętą, poruszającą trudną tematykę to polecam tę powieść. Mimo wszystko spędzicie przyjemnie czas przy tej pozycji i nie przytłoczy Was ona. Przeczytanie, przetrawicie, a gdzieś w głębi umysłu pozostaną fragmenty, które z biegiem czasu znikną.
6/10