piątek, 23 listopada 2012

Africanus. Wojna w Italii - Santiago Posteguillo



Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Seria/cykl wydawniczy: Africanus tom II
Wydawnictwo: Esprit
Data wydania: 2012
Liczba stron: 590

Cała moja nadzieja we mnie samym.” Terencjusz

Uwielbiam książki historyczne. Historia to mój tzw.: konik. Zawsze lubiłam i lubię się jej uczyć. Starożytność to taka nisza, w której najlepiej się odnajduję. Dlatego też, z radością sięgnęłam po kolejny tom perypetii Scypiona Afrykańskiego. Jestem bardzo zadowolona z tej lektury.

„Los prowadzi nas dziwnymi, nieprzewidywalnymi ścieżkami.”

Wojna Rzymu z Kartaginą trwa w najlepsze. Miasto zbudowane na siedmiu wzgórzach ponosi znaczące klęski. Utalentowani dowódcy tracą życie na polach bitwy. Morale spadają. Ludność jest już zmęczona długotrwałym konfliktem, który wydaje się nie mieć końca. Nasz główny bohater Publiusz zostaje ukazany na tle tego konfliktu. Rozwija się nie tylko jego kariera wojskowa, ale także życie osobiste. Chłopiec, na naszych oczach, wyrósł na mężczyznę.

„Twoim najlepszym przyjacielem jest sąsiad twojego wroga.”

Powiem tak, dawno nie czytałam tak ciekawie opisanych scen batalistycznych. Teoretycznie jest jak zawsze, czyli relacje ruchów wojsk, ale tak w rzeczywistości Autor oddał je tak  obrazowo, że chcąc nie chcąc stajemy się uczestnikami zdarzeń. Ponadto spory nacisk położył na taktykę wojskową. Cieszy mnie to ogromnie, tym bardziej, że i Polibiusz i Hannibal byli wodzami o nieprzeciętnej inteligencji. Z tym większą przyjemnością czytałam momenty skrupulatnych analiz posunięć wojsk nieprzyjacielskich. Ale, ale…Jak udowadnia nam Posteguillo wojna to nie tylko mordobicia na polu bitwy. Nawet nie jest to najważniejsze! Autor ukazuje, że konflikty zbrojne wygrywa się umysłem, podstępem, makiawelicznymi planami, przewrotnymi fortelami. I właśnie te wyżej wymienione najbardziej mnie urzekły. Lubię czytać o inteligentnych ludziach, zachowujących się mądrze i przebiegle. Autor zapewnił mi parę godzin czasu z takimi ludźmi.
Jednak nie samą wojną żyje Rzymianin. Nie ma obaw, nie jesteśmy katowani przez przeszło 500 stron opisami bitew. Pan Posteguillo poświęca sporo uwagi, oddaniu tła powieści. Dzięki temu dowiadujmy się wiele na temat świata starożytnego. Naturalnie nie jest to cała prawda historyczna, ale podkoloryzowane płótno, na którym rozgrywają się kluczowe dla powieści wydarzenia. Nie będę się kłócić o niepełną prawdę historyczną.

„- Słońce jakby nie chciało wzejść.
- To rzymscy bogowie – orzekł Hannibal. – Boją się nowego dnia i odwlekają świt.”

I w ten sposób płynnie przeszliśmy do bohaterów, którzy są niewątpliwym atutem. Publiusz jest głównym bohaterem i to o jego losach dowiadujemy się najwięcej. Jest młodym człowiekiem, można by rzec, że dopiero wchodzącym w dorosłe życie, ale cechuje go inteligencja, odwaga, a przy tym  roztropność. To cechy prawdziwego wodza. Kolejną postacią, która mnie zachwyciła jest Hannibal. Odznacza się niebywałym wręcz umysłem. Trzeba przyznać, że naprzeciw siebie stanęli dwaj mężczyźni o światłych rozumach. Co się dzieje, gdy dwaj równoważni sobie inteligencją dowódcy staną przeciw siebie? Żeby się dowiedzieć przeczytajcie „Africanusa”. Jednak nie tylko postacie pierwszoplanowe są rewelacyjnie wykreowane. Choć nie są tak dogłębnie zaprezentowane to każdy w tej książce posiada indywidualny charakter przejawiający się w czynach.

„Im pan znaczniejszy, tym biedniejszy sługa.”

Odniosę się teraz do pewnego komentarza pod „Mariną”(osoby anonimowej oczywiście, na blogspocie odmienne zdanie mają tylko anonimy), w którym Pan Anonim zarzucił mi zbytnie czepianie się języka. Podobno, gdy stylizacja jest obecna w utworze, to tekst jest trudno zrozumieć. Otóż, szanowny Panie Anonimie radzę przeczytać tę książkę. Dowie się Pan z niej, że można stylizować język na modłę dawnej epoki i czytelnik go przyswoi. O ile oczywiście nie jest Pan kompletnym debilem. Czego nie insynuuję. Język jest bardzo plastyczny i samym słowem Autor przenosi nas tysiąclecia wstecz. Umiejętnie buduje nim nastrój i w sugestywny sposób przedstawia nam (moje ulubione) sceny batalistyczne.

„Wojny nie wygrywa się sercem, tylko głową.”

Santiago Posteguillo posiada wykształcenie historyczne i chwała mu za to. Widać, że historia nie jest tylko sposobem na zarobienie pieniędzy, ale także życiową pasją. Tylko pasjonata może z takim polotem snuć opowieści o „zwykłej” wojnie.

„Umiesz zwyciężać Hannibalu, ale nie potrafisz wykorzystywać zwycięstwa.”

Historia w szkole z tego, co słyszę jest znienawidzonym przedmiotem. Podobno wynika to z faktu, że nauczyciele uczą bez zapału. Naprawdę nie chcę nic mówić, ale to dla mnie nie jest argument. Uczyć można się także samodzielnie. A możliwość nauki historii to niewątpliwy przywilej. Dzięki znajomości dawnych dziejów będziemy mogli uniknąć czyichś błędów. Kto nie zna historii, nie zna samego siebie. Nigdy nie znajdzie własnej tożsamości. Nigdy nie zrozumie świata, w którym żyje, bo ta rzeczywistość jest konsekwencją przeszłości. I czy doprawdy, ktokolwiek chce mi wmówić, że się nie będzie się uczyć tego przedmiotu, bo nauczyciel jest niesympatyczny?

„Nie pokładaj wiary w sojuszu z silniejszymi.” Fedrus

Publikację uzupełniono w słowniczek trudniejszych pojęć, mapki, drzewa genealogiczne. Te dodatki ułatwiają czytelnikowi poruszanie się w meandrach świata starożytnego. Polecam  każdemu, kto nie chce popełniać błędów przeszłości. 8+/10

„ Życie zmarłych złożone jest w pamięci żywych.” Cyceron

Za książkę serdecznie dziękuję:
 

sobota, 17 listopada 2012

"Pokręcone losy Klary" Izabella Frączyk


Data wydania: grudzień 2010
Liczba stron: 240

Nie stronię właściwie od żadnego rodzaju literatury. Jestem skłonna przeczytać książkę każdego gatunku. Jestem idealistką. Uważam, że dowolną gatunkowo powieść można napisać dobrze i nawet, jeśli ów książka nie będzie wartościowa pod względem merytorycznym, to będzie na tyle przyzwoicie napisana, że miło spędzę przy niej czas, nie wyłapując nieustannie błędów, potknięć i niedorobień. Dlatego też, bez zbytnich uprzedzeń sięgnęłam po „Pokręcone losy Klary”. Kierowałam się zasadą – nie zawsze musi być mądrze i intelektualnie. Czasem wystarczy, by było przyjemnie.

Jak wskazuje tytuł Izabella Frączyk zapozna nas z pokręconymi losami Klary. Jest ona typowym produktem XXI wieku. Piękna, młoda, wykształcona, zapracowana, w związku bez przyszłości. I w pewnym momencie traci dosłownie wszystko – narzeczony ją zdradza, traci pracę, pieniądze się kończą, samochód się psuje i nie ma gdzie mieszkać. Co ma zrobić kobieta, gdy świat wali jej się na głowę?

Ta książka jest wyjątkowo durna. Głupia. Pytka. Fabuła jest do bólu sztampowa. Czytałam wręcz z przymusu. Chociaż wcale nie musiałam czytać, wszystko było tak oczywiste. Książka była tak przewidywalna, że aż mi smutno. Autorka posłużyła się znanym schematem zmiany całego dotychczasowego życia. Jak podejrzewam humor zawarty w książce miał ją odróżniać od setek innych tego typu tworów. Szkoda tylko, że żarty zawarte w powieści są kompromitujące Autorkę. Żeby były tylko nieśmieszne! Po prostu były głupie, tępe. To poczucie humoru, którym miała Autorka mnie uwieść bazowało na najniższych i najbliższych dna szczeblach komizmu. Ja osobiście tylko krzywiłam się z zażenowania, gdy Pani Frączyk serwowała nam swoje żarty przyrządzone a’la Klara.

Niby działo się bardzo wiele. Niby główna bohaterka prowadzi życie pełne zawirowań, ale ta książka naprawdę była nużąca. Albo wydarzenia były nudnawe, albo tak absurdalne, że aż mi się żal Autorki zrobiło. Z niczego starała się zrobić coś. Za dużo wszystkiego. Biegunka pomysłów, a akcja i tak stoi w miejscu.
Podejrzewałam, że ta Pani ma lat –naście. Byłam w ciężkim szoku, że Autorka jest osobą dorosłą. Jej wypociny na to nie wskazują.

Styl tekstu woła o pomstę do nieba. Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że osoby posługujące się takim językiem biorą się za pisanie. Po pierwsze jest on niewyrobiony. Na pierwszy rzut oka widać, że to debiut literacki. Niektóre sformułowania są błędnie użyte, a całość tekstu jest bardzo sztuczna. Autorka nie posiada tzw.: lekkości pióra. Tekst jest niesamowicie toporny. Co gorsza Pani Frączyk pisze językiem obfitującym w kolokwializmy. Książka to literatura. Od słowa literatura pochodzi wyrażenie „język literacki”, jakby któryś Autor zapomniał. Jakby kolokwializmów było nam mało, to możemy radować oczy jeszcze dzikszymi tworami typu „plizzz” – cokolwiek to znaczy. Podejrzewam, że to jest jakiś neologizm… W każdym bądź razie, w języku, jakim posługuje się Autorka nie ma ani piękna, ani kunsztu.

Główna bohaterka to idiotka, która ma zaskarbić sobie naszą przychylność poczuciem humoru. Jak niski poziom prezentują jej żarty, napisałam wcześniej.

Nieśmieszna, przewidywalna, nudna, ciężkostrawna. Autorka próbowała nadać jej lekkości żartami, nad poziomem, których trzeba zapłakać. Ta książka jest płytka, a warsztat pisarski Izabelli Frączyk... Nie. Stop. Coś takiego jak warsztat pisarski Izabelli Frączyk nie istnieje.
1/10

Za książkę dziękuję:

niedziela, 11 listopada 2012

"Achaja" tom I i II - Andrzej Ziemiański



Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: grudzień 2002, listopad 2003
Liczba stron: 624, 558

Od momentu, gdy dostałam te wielkie tomy w swoje ręce wiedziałam, że nieprzyzwoicie mi się spodoba ta trylogia. Nie zawiodłam się ani trochę, a wręcz owe książki przerosły moje oczekiwania.

„Ech życie, życie…
Sranie i gorzały picie.”

Achaja to tytułowa bohaterka potężnych tomiszczy napisanych przez Pana Andrzeja Ziemiańskiego. Jest księżniczką, córką Wielkiego Księcia Archentara. Na skutek pałacowych intryg dziewczyna, która przywykła do luksusu zostaje zwerbowana do armii. Los nie jest dla niej łaskawy i zostaje pojmana w niewolę. Życie okrutnie nią miota, Achaja nie zaznaje nawet przez chwilę wytchnienia. Staje się bezlitosną wojowniczką, niewahającą się nawet przez chwilę zanim wepchnie wrogowi miecz do gardła.

„Mądrość to odwrotność działania.”

Akcja powieści toczy się trójwątkowo. Niektóre rozdziały opowiadają o wcześniej wspomnianej Achai, kolejne o przygodach Siriusa i jego przebiegłego giermka Zaana, a następne zaś o Magu Meridithcie. Autor stworzył równoległą rzeczywistość dopracowaną w najmniejszych szczegółach. Owy świat pozbawiony jest luk, a całokształt wydaje mi się kompletny. Niektóre pomysły wprawiały mnie w osłupienie, ale przecież to fantastyka. Nie wymagajmy racjonalnych rozwiązań.

„Dlaczego zło… jest przyjazne… a Dobro, jak panna wśród zalotników tego wybierze, kto ją najgorzej traktuje.”

Męskie postacie to główny atut tych powieści. To one nadają smaczku tej historii. To mężczyźni są przebiegli i inteligentni. Natomiast postacie kobiece nie są zbyt bystrymi osóbkami. Główna bohaterka odznacza się odwagą, ale przesadnie rozgarnięta nie jest. Ma szczęście, że mężczyźni, których spotyka na swojej drodze mają dużo rozumu i chętnie dzielą się z nią swoją wiedzą. Nauki jej mentorów nie raz i nie dwa ratują ją z opresji. Achaja wydaje się nie mieć żadnego celu w życiu oprócz przeżycia. Utrzymać się przy życiu to jedyna jej myśl. Nie ma żadnych planów, ani marzeń. Z drugiej strony walczy w imię czegoś. W imię wolności, przyjaźni, walczy, bo tak po prostu trzeba. Bo jej każą… Brak mi było pogłębienia rysu psychologicznego żeńskich postaci albo wzbogacenia, chociaż Achai. Przecież to główna bohaterka!

„Ani życie, ani śmierć nie mają sensu same w sobie.”

Mnie te dwa tomy urzekły od razu. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli nie zapałamy atencją do tych książek po pierwszych stronach to później nie będzie lepiej. Z jeden strony to książki lekkie, służące umileniu wolnych chwil. Z drugiej wierzę, że dla niektórych mogą być trudne w odbiorze, bo i świat specyficzny, i język nietypowy… Jest to trylogia napisana z wielkim rozmachem, przemyślana i dopracowana w szczegółach. Akcja jest bardzo dynamiczna i nieustannie coś się zmienia. Chwilę wytchnienia dają nam rozdziały o Magu, który więcej mówi niż robi. Zastanawia się on nad zasadnością powstania człowieka, koegzystencja bogów i ludzi, naturze istoty ludzkiej.

„Oni was zabijają dla waszego dobra.”

Niby potknięcia, niby niedopieszczone kobiety, a jednak ocena 10/10. Dlaczego? Jeśli ktoś czyta mój blog, to zauważy, że dla mnie kluczową sprawą w książkach jest język. Może fabuła nużyć, bohaterowie być kukłami, ale jeśli autor ma dobry warsztat to mu do pewnego stopnia wszystko wybaczę. I jak jest z Panem Ziemiańskim? Mówię z serca, ten Autor to mistrz stylizacji języka. W życiu nie czytałam tak pięknie zarchaizowanego tekstu. Nigdy w życiu. Mistrz. Geniusz. W jeden chwili mamy język potoczny nizin społecznych, a zaraz potem górnolotne sformułowania arystokracji. Najpierw „kurwa” ściele się gęsto, a zaraz potem mamy filozoficzny wywód o strukturze tamtejszego świata, sensie życia, istnieniu Bogów. Do tego każda z postaci mówi odrobinę inaczej. Autor używa wielu wulgaryzmów, często przesadza z wykrzyknikami i wielokropkami, ale taka umiejętność operowania językiem polskim zasługuję na najwyższą ocenę. Chylę głowę przed tym mistrzem słowa. Ten „prostacki” (piszę prostacki w cudzysłowu, ponieważ podsumowanie tego kunsztu tym słowem to zdeprecjonowanie tej maestrii) nie wydawał mi się ciężki, choć odrobinę przytłaczający. Jednak ogólnej lekkości dodawały humorystyczne, ostre dialogi, które są jednym z większych plusów „Achai”.

„To ja. Jestem Śmiercią, mój miły. Chodź. Chodź, proszę i nie płacz więcej. Ja cię ukoję, ja jestem twoją żoną, ja jestem kochanką, ja jestem tą pierwszą dziewczyną, którą pocałowałeś, ja jestem twoją Śmiercią kochanie.”

Pan Ziemiański nie stroni także od brutalności i scen erotycznych. Dlatego osoby, które mierzi ordynarny język, niewybredne żarty i ogólna atmosfera wypruwania flaków odradzam. Język i klimat utworu odzwierciedla świat, w jakim przyszło bohaterom żyć. Parszywa rzeczywistość, gdzie ludzie by przeżyć dopuszczają się najgorszych zbrodni. A z drugiej strony dla źle pojętego honoru potrafią oddać swoją córkę na śmierć.

„Coś się kończy, a nic się nie zaczyna…”

Przy całej obojętności do postaci kobiecych Autor wprowadził ciekawy wątek do tomu drugiego. Mianowicie odwrócenie ról społecznych, wytyczonych odgórnie dla kobiet i mężczyzn. We wspaniały sposób stawia na głowie ogólnie przyjęte zasady. Achaja trafia do kraju rządzonego przez kobiety i w którym w armii walczą jedynie panie. Mężczyźni siedzą posłusznie i cicho, a kobiety wojują, a następnie to, co uwojują przepijają radośnie w karczmach. Może te ksiązki powinny być manifestem czytelniczym feministek…?

„Ciekawe, co się czuję, jak się umiera…?”

Podsumowując, nie jest to książka dla wszystkich. Z wielu względów, wyżej wymienionych trylogia ta może się wydać odrażająca i odłoży się ją ze wstrętem. Ja jednak uważam ją za kawał dobrej literatury. Gwarantuje, że jeżeli przymknie się oko na nieliczne błędy, a doceni się manierę pisarza to pokochacie „Achaję” jak ja.

10/10

sobota, 3 listopada 2012

"Świt demonów" William Hussey


Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Tytuł oryginału: Witchfinder: Dawn of the Demontide
Seria/cykl wydawniczy: Łowca czarownic tom 1
Wydawnictwo: Wydawnictwo Jaguar


William Hussey z zawodu jest prawnikiem. I nim powinien pozostać. Twierdzi, że porzucił środowisko prawnicze na rzecz pisania, ponieważ było nudne i pozbawione życia. Niestety dokładnie taka jest jego książka.

Powieść „Świt demonów” opowiada o wyalienowanym nastolatku Jake Harkerze. Samotny chłopiec, odtrącony przez znajomych pocieszenia szuka w komiksach o potworach. Dzięki temu Jake ma dogłębną wiedzę na temat mrocznego świata, który jak się okaże, jest prawdziwy…

Brzmi to jak żart – chłopca ma ocalić stosik makulatury. Nie magiczne moce, nie zaklęcia, czy sprawność fizyczna, a komiksy. Ten absurdalny pomysł nie powstrzymał mnie jednak przed brnięciem w te książkę dalej i dalej.

Walka dobra ze złem i jeden wybraniec, który uratuje świat – ten motyw maglowany był już chyba na wszystkie możliwe sposoby. Miałam nadzieję, że Pan Hussey przedstawi nam coś świeżego i nowatorskiego. Jednak nie, w tej książce dosłownie wszystko zostało powielone. Wtórność wszystkich wątków aż się wylewa z kart tej powieści.

Jak się potoczą losy Jake nie domyśliłam się po otwarciu książki, ale w innym momencie. Wiecie, w jakim? Gdy przeczytałam opis na okładce ułożyłam sobie w głowie historię i Autor jakby czytał mi w myślach realizował wszystkie moje wyobrażenia. Dzięki temu pozbawił moją lekturę elementu zaskoczenia i niecierpliwego pytania, „co się stanie dalej?”. W zamian zadawałam sobie pytanie „Ile stron do końca?”. Rzadko, oj rzadko można przeczytać tak schematyczną książkę.

Postacie to młodzież właściwie w żaden sposób nie wykreowana. Ot tacy sobie nic nieznaczący statyści. Nawet główny bohater mimo prób Autora pozostał chłopcem bez charakteru, którego zły los okrutnie doświadczył. Jest dziecinny, infantylny, poświęca się dla ogółu. Czyli typowy bohater broniący własną piersią jakiejś idei.

Spodziewałam się horroru. Dostałam słabą powiastkę dla młodzieży, bez atmosfery i nastroju grozy. Co jeszcze dostałam? Dostałam monotonną akcję. Gdyby były jakieś wątki poboczne to może dałoby się coś uratować. Autor jednak katuje nas wciąż tym samym nudnym tematem.

Dlaczego więc, nie postawiłam tej książce najgorszej możliwej oceny? A dlatego, że Autor (co mnie ogromnie dziwi) posługuje się ładnym, prostym językiem.
Pozostawiam Wam decyzję czy przeczytacie czy nie. Według mnie zwyczajnie zabrakło ciekawego pomysłu na fabułę. 3/10