wtorek, 14 sierpnia 2012

"Kiki van Beethoven" Éric-Emmanuel Schmitt


Tłumaczenie: Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł oryginału: Quand je pense que Beethoven est mort alors que tant de cretins vivent suivi de Kiki van Beethoven
Wydawnictwo: Znak literanova
Data wydania: listopad 2011
Liczba stron: 152

Rozpoczynając lekturę tej książki wierzyłam, że dam jej maksymalną liczbę punktów. Naprawdę. Dotychczas czytałam jedną książkę Pana Schmitta, mianowicie „Małe zbrodnie małżeńskie”, które ogromnie mi się spodobały. W związku z tym miałam, co do tego autora wielkie wymagania. Ponadto kocham miłością szczerą i dozgonną Beethovena. Jest jedynym klasykiem, który tak mocno mnie porusza. Gdy po raz pierwszy wysłuchałam „Sonaty księżycowej” płakałam. Pokochałam Beethovena z całym dobrodziejstwem inwentarza, z jego niepokojącym marszczeniem brwi, z jego trudną muzyką, histerycznymi zapędami. Jego utwory wywołują we mnie skrajności. Wiem, że Beethoven może obudzić moje najniższe instynkty, jak i uderzyć w tę strunę wrażliwości, o której nawet nie miałam pojęcia. Z tych wszystkich powodów miałam ogromne oczekiwania wobec tej lektury. Tak to bywa. Im większe oczekiwania, tym większe rozczarowanie.

„Słuchać Beethovena to jak założyć buty geniusza i zdać sobie sprawę, że mamy inny rozmiar.”

Książka składa się z dwóch części. Pierwsze opowiadanie traktuje o tytułowej Kiki. Jest to kobieta w wieku podeszłym, mieszkającą w domu starców, która pewnego dnia kupuje maskę Beethovena. Pokazuję ją swoim przyjaciółkom, pytając czy słyszą muzykę. Gdy były młodymi kobietami, wszystkie maski grały melodię, teraz nie słyszą nic. Co się zmieniło? Dlaczego Beethoven zamilkł? Czy to kompozytor umarł czy coś w nich?
Autor opowiada nam historię jak to ów kobiety zmieniają jakiś element swojego życia by na nowo usłyszeć melodię Beethovena.

„Wszyscy naziści sławili Beethovena i wielbili Wagnera. W tamtych czasach kaci delektowali się koncertami, operą, a potem wracali do swojej roboty, do usuwania Żydów. Kultura nie przeszkadza barbarzyństwu, tak jak perfumy mogą ukryć smród.”

Uważam, że ten felieton był znakomity. Mimo że krótki, to postacie były idealnie dopracowane. Każda była wyrazista, nie dostrzegłam nikogo nijakiego. Autor zaserwował nam rozmaite charaktery, całą gamę wad i zalet. Ponadto jest to opowiastka z przesłaniem. Ludzie uciekają od rzeczywistości. Im boleśniejsza ona jest, tym dalej uciekają w przeciwnym kierunku. Uciekając od cierpienia, zamykamy je w sobie, miast przeżyć je z odwagą godną wojownika. Czy jesteśmy odważnymi ludźmi?

„Popatrz na twarz Beethovena kochana: on wie, że jest tylko człowiekiem, wie, że umrze, wie, że jego słuch się pogarsza, wie, że z walki z życiem nigdy nie wychodzi się zwycięsko, a jednak żyje dalej.”

I właśnie czytając to opowiadanie myślałam – tak, to jest to. Schmitt jest jak Beethoven. Poruszył strunę w mojej duszy. I co się staje, że tak drastycznie zmieniam opinię o tej książce? Ano przeczytałam część drugą. W tym eseju Schmitt opisuje własne przeżycia. Jest to swoisty skrót autobiograficzny. Nie jestem aż tak wielką fanką twórczości tego autora by czytać jego biografię, nawet napisaną w telegraficznym skrócie. Autor opisuję swoje życie w kontekście nastawienia do muzyki Beethovena. W teorii bardzo mi się to podobało. Miło spotkać (nawet poprzez książkę) kogoś, kto czuje taki sam zachwyt nad twórczością tego kompozytora. Do książki dołączona jest płyta, a Schmitt analizuje każdy dołączony utwór. Jest to przyjemny dodatek, dzięki któremu spojrzałam na tę muzykę nie swoimi oczami, a oczami tego autora. Jednak w praktyce ten esej był zwyczajnie nudny. Coś w nim nie wyszło. Tak po prostu. Mam wrażenie jakby autor nie wykorzystał do końca. Mimo że mam podobne przemyślenia dotyczące Beethovena, to ta część książki mnie znudziła. A może właśnie, dlatego, że podobnie dywaguję nad tym genialnym kompozytorem? Może gdybym dopiero zapoznawała się z Mistrzem, to ta książka byłaby dla mnie objawieniem? Kto wie. Faktem jest, że druga część książki nie przypadła mi do gustu i już.

„To właśnie jest odwaga. Piekielny upór, zawzięte posuwanie się naprzód w ciemność, nadzieja, że na końcu jest światło.”

Jest jedna rzecz, która urzeka mnie w całej książce. Poczułam muzykę. Wyłapałam muzykę na tych papierowych stronach. Szelest stron brzmiał jak Hymn do radości. Delikatnie unosiła się wokół mnie i razem ze słowami, „Kiki van Beethoven” wprowadziła w melancholijny nastrój.

„Kiedy nie masz talentu do niczego, trzeba mieć nadzieję, że masz go, chociaż do życia.”

Autor opowiada o rzeczach ważnych, jeśli nie najważniejszych. Cenię go za to. Wprowadził mnie w stan zadumy i odebrał mi mowę na jakiś czas. Siedziałam zapatrzona w przestrzeń, pozwalając moim nieposkromionym myślom płynąć. Właśnie dla takich chwil czytam. W stylu tego autora podoba mi się to, że tworzy proste historię i potrafi wplątać w nie pierwiastek filozoficzny. A jednak nie wydaje mi się to wymuszone, ani intelektualizowanie na siłę. To proste opowieści z przesłaniem. A w prostocie zawsze tkwi największa moc. Gwarantuję, że jeśli posiadacie, choć ułamek wrażliwości na muzykę usłyszycie na stronach tej książki melodię Beethovena. Autor przy pomocy tej książki przekazuje nam wartości wyznawane przez samego kompozytora. Pomyślmy. Dopadła go choroba, która właściwie dla kogoś, kto zajmuje się muzyką jest wyrokiem śmierci dla jego kariery. Ale on się nie poddał. Nawet, gdy był całkowicie głuchy to komponował olśniewające utwory. Ilu z nas poddałoby się? Pewnie większość. Beethoven doskonale zdaję sobie sprawę, że jest tylko człowiekiem, ale jego postawa wcale nie jest rezygnacją, tylko upartym parciem do przodu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Jego muzykę tworzyło cierpienie. Nuty rodziły się w bólach.

„Mizantropia to znak rozpoznawczy największych humanistów.”

Mimo filozoficznych wywodów, książka tchnie optymizmem i pozytywną energią. Uważam, że autor wierzy, że świat nie jest jeszcze stracony. Że może jeszcze kiedyś odnajdziemy Beethovena.

„Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”

Znalazłam kilka uchybień. Jednak za mojego ukochanego Beethovena, za dźwięki muzyku słyszalne za pośrednictwem słów autora, za to, że pogrążyłam się, choć na chwilę w zadumie daję 8/10 i wyrażam nadzieję, że inne książki autora prezentują wyższy poziom.

„Kto umarł? Beethoven czy my?”

33 komentarze:

  1. Nie wiem czy lubisz fantazy. Imię wiatru - to książka, w której usłaszałam muzykę:) Teraz będę musiała sięgnąc po "Kiki..."

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanowię się nad tytułem. Nie jestem do końca przekonana, czy lektura byłaby dla mnie odpowiednia.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba zupełnie nie dla mnie. Dawno nie czytałam nic Schmitta, ale jego poprzednie książki pozostawiły mieszane uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam ją w dalekich planach, ale teraz widzę, że muszę ją przeczytać jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ze Schmitta czytałam tylko "Oskara i panią Różę" i bardzo miło wspominam, mam kilka jego książek, ale widzę, że w Kiki muszę się zaopatrzyć jak najszybciej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam i przyznam, że choć nie słucham muzyki klasycznej to Schmitt przedstawił mi ją w ciekawy i zachęcający sposób :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię twórczość Schmitta, więc mam tę książkę w planach. Przejdę się niedługo do biblioteki i przejrzę zbiory, może znajdę tam "Kiki van Beethoven". :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zupełnie zapomniałam, że mam u siebie na półce tę książkę. Jedynie słuchałam do tej pory aby płytę, która była załączona do tej publikacji jako dodatek. Muszę zatem wziąć się teraz i za książkę.

    OdpowiedzUsuń
  9. zupełnie nie moja bajka niestety :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie ciągnie mnie do twórczości tego autora zupełnie, ale nie wykluczam, że kiedyś zmienię nastawienie. Póki co odpuszczam. Sądzę, że osobisty stosunek autora do Beethovena również wynudziłby mnie niemiłosiernie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Przyznaję, że mam ogromną ochotę na tę powieść. Ogromną! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. kiedyś o tej książce słyszałam, ale jakoś mnie do niej nie ciągnęło
    może kiedyś..

    OdpowiedzUsuń
  13. Książka zdecydowanie nie dla mnie, ale po autora w przyszłości chętnie jeszcze sięgnę

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja dałam trochę niższą ocenę, bo 6, bo mi również druga część książki się zbytnio nie podobała.

    OdpowiedzUsuń
  15. Książkę wygrałam w konkursie, ale do tej pory nie miałam okazji ją przeczytać. Twoja recenzja mnie zachęciła, więc na dniach po nią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Przyjemna recenzja :). Myślę, że po "Oskarze i pani Róży" jeszcze nie raz dam szansę Schmittowi. Pod względem tematycznym może niekoniecznie sięgnę po "Kiki...", ale jeszcze zobaczę ;). Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  17. Pan Schmitt oczarował mnie pozycją "Kwiat Koranu i Pan Ibrahim" i od tego czasu przeczytałam już kilka jego pozycji. "Kiki.." także. I byłam oczarowana nie tylko dlatego, że uwielbiam Beethoven, ale również dlatego, iż styl autora jak najbardziej mi leży, a jego pozycje czytam nie tylko z uśmiechem na ustach, ale również błyskawicznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie jestem przekonany co do lektury :< To chyba nie moja tematyka :c Czytalem jedynie "Oskara i panią Różę". Książka podobała mi się ale jego twórczość jakoś mnie nie zachęca :/ Przy okazji u mnie nowa recenzja!

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  19. To już druga recenzja powieści Schmitta, którą dziś czytam (ale mi się zrymowało). Mimo, że jakoś bardzo nie przepadam za muzyką klasyczną, to coś ciągnie mnie do tej książki. Nie zachwycam się twórczością tego autora, ale czytałam ostatnio "Trucicielkę" i bardzo mi się podobała. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  20. Wiem, że po jednej książce nie można pokochać autora za jego twórczość. Ale po przeczytaniu "Oskara i Pani Róży" tak właśnie czuję. Wiem, że kiedyś sięgnę po kolejne książki tego autora. Dziękuję Ci za recenzję. Pozdrawiam. ^^.

    OdpowiedzUsuń
  21. Schmitta pokochałam miłością wielką po "Dziecku Noego". Od tamtej pory każda jego kolejna książka sprawia, że szybciej bije mi serce. Jednak Kiki, to w moim odczuciu jedna z jego najlepszych książek. Niepozorna,a bo niewielkich rozmiarów, ale jak obfitująca w treść!

    OdpowiedzUsuń
  22. Przyznam że chciałabym przeczytać tę książkę, a płytka sprawia tylko, że bardziej tego pragnę ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Mi podobała się tylko pierwsza część tej książki. W drugiej Schmitt próbował trochę filozofować. Zdecydowanie wolę go bardziej w powieściach i opowiadaniach niż takich wywodach.

    OdpowiedzUsuń
  24. Po pierwsze: Rewelacyjna recenzja. Przemyślana z odpowiednio dobranymi słowami. Ostatnio dwa razy zastanawiałam się nad tą książeczką, ale jednak zrezygnowałam. I chyba dobrze. Po przeczytaniu tej recenzji wiem, że to nie jest do końca książka dla mnie, znudziłabym sie i zawiodła. Przynajmniej teraz...

    Pozdrawiam,
    Klaudyna

    OdpowiedzUsuń
  25. O, na mnie też "Małe zbrodnie..." wywarły ogromne wrażenie, ale akurat "Kiki..." oceniłam nisko (jeśli dobrze pamiętam to 3/10). Niestety ta książka Schmitta zawiodła mnie najbardziej...

    OdpowiedzUsuń
  26. Widzę, że zgadzamy się do oceny tej książki. Dla mnie również pierwsza część była znacznie lepsza, niż ta druga. Mimo to całą książkę oceniam bardzo pozytywnie. Cenię Schmitta za to, że tak pięknie potrafi mówić o ważnych sprawach. Poprzez humor opowiada o trudnych sprawach i zawsze dodaje człowiekowi otuchy.

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie czytałam jeszcze, ale po Twojej recenzji widzę, że może mi nie przypaść do gustu. Mimo to, przeczytam, żeby się o tym przekonać :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Czytałam tylko jedną książkę tego autora, ale planuję sięgnąć jeszcze po inne z ciekawości, możliwe, że po tę również :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Ta krótka książka to coś zdecydowanie dla mnie. Akurat mam ochotę na utwór, który wprowadziłby mnie w stan zadumy ;)
    P.s. Bardzo udana recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Nie czytałam jeszcze tej książki, ale kocham muzykę klasyczną. Beethovena w szczególności, chociaż nie tylko. Pióro Schmitta również uwielbiam. Nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Polecam Ci inne jego utwory. "Kii..." przeczytam z wielką chęcią. Ciekawa jestem jak autor czuje tę wyjątkową muzykę... :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  31. Bardzo lubię czytać kolejne powieści Schmitta, dlatego chętnie sięgnę po "Kiki...", której jeszcze nie miałam okazji poznać.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Mnie jakoś specjalnie nie zachwyciła, ale każdy ma inne gusty. ;)

    OdpowiedzUsuń
  33. To pytanie: „Kto umarł? Beethoven czy my?” odbija się echem w mojej głowie.
    Książkę mam w mojej biblioteczce ;)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz! Jestem ogromnie wdzięczna w uczestniczeniu w życiu mojego bloga.
Komentarze anonimowe będą kasowane (proszę o przedstawianie się).