wtorek, 28 sierpnia 2012

"Zrodzony ze srebra" Patricia Briggs


Tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
Tytuł oryginału: Silver Borne
Seria/cykl wydawniczy: Mercedes Thompson tom 5
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: sierpień 2012

Ta seria należy do moich ulubionych urban fantasy. Opowiada o przygodach Mercedes Thompson, zmiennokształtnej kojotki, mieszkającego na terytorium wilków. Przedstawiam Wam już 5 część tego cyklu. Mercy jest już związana z Alfą lokalnej sfory – Adamem, jednak wilki nie chcą zaakceptować kojota w swoim stadzie. Natomiast najlepszy przyjaciel Mercedes przechodzi załamanie nerwowe i chce popełnić samobójstwo. Z tymi mężczyznami to same kłopoty. Ale kłopoty to specjalność naszego kojota. Mercedes nieświadomie pogrąża się w coraz większych problemach, gdy przyjmuje od znajomego antykwariusza niezwykłą księgę. Księgę, której bardzo pragnie sama królowa wróżek…

Najlepsze w tej serii jest to, że wraz z kolejnymi tomami nie traci ona wcale oryginalności ani rozpędu. W ogóle nie odczuwa się tego, że pisana jest na siłę. Widać, że Autorka ma w głowie wykreowane losy bohaterów i sukcesywnie dąży do punktu kulminacyjnego. Wszystkie wątki są wyjaśniane lub bardziej gmatwane, jednak żaden nie jest zapomniany. Często bywa tak, że z każdym kolejnym tomem seria traci świeżość, nudzą nam się bohaterowie, czujemy znużenie czytaniem wciąż o tej samej postaci. Z Mercedes jest wręcz przeciwnie! Cykl Pani Briggs wciąż mnie fascynuje, a jego czytanie dostarcza mi niemałej dawki emocji.

To, co najbardziej mnie do tej serii przyciąga to postać głównej bohaterki. To żadna heroska, ani dama w opałach. Dama to ostatnie, co można o niej powiedzieć. Jest mechanikiem samochodowym, ma wiecznie ubrudzone dłonie smarem, nie interesuje się ubraniami, a na końcu języka ma zawsze ciętą ripostę. A przy tym jest tak sympatyczną osobą, że trzeba mieć serce z kamienia by jej nie polubić.
Wszystkie postacie są doskonale wykreowane. Każda ma wyindywidualizowany charakter, a ich poczynania są zgodne z rysem psychologicznym. I mówię nie tylko o postaciach pierwszoplanowych, ale także tych epizodycznych. Bohaterowie drugoplanowi tworzą wielobarwne tło. Co najważniejsze, każda postać wnosi coś do książki. Autorka nie wprowadza osób nic niewnoszących, bez charakteru czy celu.

Fabuła jest umiarkowane oryginalna, czyli żadnych wstrząsających nowości, jednak wystarczająco pomysłowa by czytać z ciągle rosnącym zainteresowaniem. Każda następna strona wzmaga napięcie i z coraz większymi emocjami przekładałam strony. Książka ma w sobie to coś, co nie pozwala odstawić jej na półkę. Chcemy, czym prędzej dowiedzieć się, „co będzie dalej?”
Podoba mi się świat stworzony na potrzeby tej serii. Dla każdego coś miłego – wilkołaki, zmiennokształtni, wampiry, wróżki, gobliny, krasnoludy, czyli właściwie większość bestiariusza. To ogromnie wzbogaca książkę, potęgując chęć zagłębieniu się w ten niezwykły świat.

Warstwie językowej nie można nic zarzucić. Autorka posługuje się przyjemnym, prostym językiem, a dialogi skrzą się humorem. Pani Briggs płynnie i w dość szybkim tempie prowadzi nas przez epizody, nie rozwlekając się zbytnio. Intryga i wątki miłosne są idealnie zrównoważone. Zostały ze osobą w sprawny sposób powiązanie, tworząc wartką akcję.

Reasumując, jeśli chcecie sięgnąć po jakąś książkę na przyzwoitym poziomie z wątkiem paranormalnym to polecam tę serię. Jest wybitna w swoim gatunku i nawet przez chwilę nie będziecie się nudzić. Mercy wciągnie was w swój świat. A gdy go już poznacie, wsiąkniecie w niego całkowicie i nie będziecie chcieli opuszczać go już nigdy. Seria wciąż trzyma poziom, a nawet dostrzegam, że Pani Briggs cały czas doskonali swój warsztat.

Zgrzeszyłabym gdybym nie wspomniała o rewelacyjnej oprawie graficznej Fabryki słów (jak zwykle). Prześliczna okładka, zachwycające ilustracje w książce idealnie oddające treść. Subtelne obramowania wokół numerów rozdziału uzupełniają to piękne wydanie.
9/10

Seria o Mercedes Thompson
  1. Zew księżyca
  2. Więzy krwi
  3. Pocałunek żelaza
  4. Znak kości
  5. Zrodzony ze srebra

Za przypomnienie mi mojej ulubionej kojotki dziękuję:

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

101 archaniołów - Doreen Virtue


Tłumaczenie: Katarzyna Szewczuk
Tytuł oryginału: Archangels 101: How to Connect Closely with Archangels Michael, Raphael, Uriel, Gabriel and Others for Healing, Protection and Guidance
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Data wydania: 2011 (data przybliżona)
Liczba stron: 180


Anioły występują we wszystkich religiach świata. Naturalnie pod różnymi imionami, jednak w każdej wierze znajdziemy istoty opiekuńcze, chroniące ludzi przed niebezpieczeństwem. Słowo archanioł to zlepka słów z języka greckiego mianowicie: archi - pierwszy, główny oraz angelos - posłaniec boga. Czyli archaniołowie to naczelni, boscy posłańcy. W tej książce Autorka przedstawia nam 15 tych istot wybranych z Biblii, apokryfów, Koranu, Kabały i innych ksiąg.

Pani Virtue od dawna zajmuje się tematyką anielską. Stworzyła już karty misji życiowej, w których anioły pomagają poznać nam cel naszego życia. Ich recenzja dostępna jest tu. Posiada doktorat z filozofii oraz dyplom psychologii. Przybliża nam sylwetki Michała, Rafała, Gabriela, Uriela, Chamuela, Ariela, Metatrona, Sandalfona, Azraela, Jofiela, Haniela, Raziela, Raguela, Jeremiel oraz Zadkiela. Oprócz opisania ich historii i roli w świętych księgach różnych religii, to informuje nas o specjalizacji danych archaniołów, ich zakresie działania, sytuacjach, w jakich mogą nam pomóc. Proponuje nam gotowe modlitwy, które zaproszą anioły do naszego życia.
Ponadto dodała relację z anielskich interwencji, które przydarzyły się autentycznym ludziom.

Jak twierdzi Pani Virtue archanioły pomogą nam w każdej sprawie począwszy od rzeczy ważnych – zdrowia, znajdowania celu w życiu, a skończywszy na błahych poszukiwaniach ulubionych okularów czy też nauce do testu.

Autorka w sposób bardzo jasny i przejrzysty zapoznaje nas z zagadnieniami z dziedziny angelologii. Nie rzuca specjalistyczną terminologią, a używa prostych słów, dzięki czemu byle laik poradzi sobie ze zrozumieniem i przyswojeniem tej książki.

Historie z życia wzięte miały uwiarygodnić tę publikację. Jednak dla mnie przytoczone zdarzenia to zwykłe przypadki. Osoba mocno wierząca powie, że w takich zbiegach okoliczności objawiają się archanielskie moce. Niemniej dla mnie za mało w tym wszystkim było faktów, a za dużo przypuszczeń i konieczności wiary bez pokrycia. Były też przypadki stricte magiczne, gdy pojawiały się postacie znikąd, tajemnicze głosy i inne nadnaturalne zjawiska, jednakże to z kolei była dla mnie taką abstrakcją, że choć mocno chcę, nie potrafię w to uwierzyć.

Na końcu książki znajdują się dodatki, które możemy uznać za kompendium wiedzy na temat archaniołów. Wszystkie wiadomości, którą wynieśliśmy z tej pozycji zebrana w skrótowej formie, tak że wystarczy zerknąć by przypomnieć sobie wyczytane fakty.

Nie przepadam za czytaniem publikacji oscylujących wokół tematyki religijnej i to właśnie zaszkodziło ocenie tejże książki. Podciągnęłabym ją wręcz pod fantastykę. Jestem pewna, że osobom wierzącym ta książka bardzo się spodoba i to im polecam. Sceptykom zdecydowanie odradzam.

Nawet, jeśli nimi nie jesteście osobami religijnymi to ta pozycja idealnie nadaje się na prezent. Jej wydanie jest obłędne. Oprawiona w twardą, granatową okładkę, która ślicznie się prezentuje. A środek? Toż to rozkosz dla oczu. Każdy archanioł jest wyróżniony innym kolorem śliskich stron. Tekst wzbogacony jest zachwycającymi ilustracjami aniołów. Strony obramowane są kolorowym wykończeniem.
5/10

Za odkrycie przede mną tajemnic angelologii dziękuję:
 

sobota, 25 sierpnia 2012

Najdalsza podróż. Krótka opowieść o życiu i umieraniu - Constanze Köpp


Tłumaczenie: Edyta Panek
Tytuł oryginału: Frannys Reise
Wydawnictwo: Esprit
Data wydania: 2010
Liczba stron: 96

„Bóg jest człowiekiem, zwierzęciem, kwiatem, chmurami, powietrzem.”

Śmierć w naszej kulturze jest tematem tabu. Nie kultywuje się już tradycji stania całą rodziną nad łóżkiem konającego i towarzyszeniem mu w ostatniej drodze na tym ziemskim padole. Śmierć, tak jak i starość jest czymś wstydliwym i osobistym. Umiera się po cichu i nie robiąc zbytniego zamieszania, a jeśli śmierć jest powolna idzie się wówczas do domu spokojnej starości, gdzie w odosobnieniu żegnamy się z życiem.
Jest jeszcze gorzej, gdy umiera dziecko. Wówczas wydaje się to wręcz amoralne by taka mała, bezbronna istota, która przecież nic złego nikomu nie uczyniła musiała żegnać się ze światem. Kto może być tak okrutny by odbierać życie komuś, kto go jeszcze nie zaznał naprawdę?

„Jednak być samym i być samotnym to nie to samo! Sądzę, że pierwsze mówi o naszym otoczeniu, natomiast drugie – dotyczy naszego wnętrza.”

Książka napisana przez Panią Köpp została stworzona na podstawie rozmów z jej własną córką oraz z dziećmi z hospicjum. Jest próbą oswojenia śmierci. W pewnym sensie zmienienia jej negatywnego PR. Wszyscy boimy się śmierci, a główna bohaterka książki wierzy, że śmierć będzie nowym początkiem. Oczywiste, nie jest proste powiedzieć dziecku, że niebawem umrze. Wydaje mi się to przerażające, straszne, nigdy bym się na to nie zdobyła. Jednak celem tej książki jest obłaskawienie tematu śmierci i ciężkich chorób. Przełamania stereotypu, że z dziećmi na ten temat nie powinno się rozmawiać.

„Nie oczekując niczego zyskuje się więcej. Kto wiele oczekuje, ten nie otrzymuje nawet połowy."

Główną bohaterką jest Franny, która jest w niebie. Chorowała na mukowiscydozę. Ludzie mogą z tą chorobą można dożyć wieku dorosłego. Nasza bohaterka nie miała tego szczęścia i umiera tuż przed szesnastymi urodzinami. Z niebiańskiej perspektywy opowiada nam w skrócie ostatnie lata swojego życia. O tym jak powoli ona i jej rodzice godzili się z tym, że Franny umrze, że na mukowiscydozę nie ma leku.

„Gdy człowiek wyrzuci z siebie swoje cierpienie, wówczas stanie się ono o wiele mniejsze.”

Dziewczynka zadaje pytania, jakie mogłoby zadawać ciekawskie dziecko – czym jest bóg? Po co właściwie się umiera? Po co są choroby? I sama sobie na nie odpowiada zgodnie z nauką Kościoła Katolickiego, mądrzejsza o wiedzę, jaką zdobyła w niebie. Do tego odpowiedzi są tak urocze w swej prostocie, a jednocześnie zrozumiała i trafne także dla malucha.

„Nikt nie jest martwy, dopóki się o nim myśli (…)”

Ta książeczka napisana jest w formie baśni dla dzieci. Myślę, że będzie odpowiednia dla przedszkolaków, które muszą się zetknąć tak wcześnie ze śmiercią w swoim najbliższym otoczeniu. W pewnym sensie ta książka uspokaja lęk przed umieraniem, pozwala ujrzeć, że śmierć to wcale nie jest koniec. Sądzę, że można tę książeczkę postawić na półce obok tak często cytowanego w tej publikacji „Małego księcia”.

„Umieranie z pewnością przypomina tysiąckrotny sen śpiącej królewny.”

Język jest prosty, zrozumiały i przystępny dla małego czytelnika. Chociaż cała książka ma troszkę górnolotny charakter. Nieliczne dialogi brzmią na sztuczne i napuszone. Akcja płynie powolnie i jednostajnie. Książka ma charakter kontemplacyjny – przeważają rozmyślania o życiu, świecie, niebie, umieraniu.

„Łatwiej człowiekowi umrzeć, gdy go ktoś kocha.”

Książka może wydawać się ciężka i przygnębiająca. Bije z niej nadzieje, zasadność wszystkiego, co się dzieje. Franny wierzy w celowość jej choroby, nie zadaje pytań typu „dlaczego ja?”. Chociaż dziewczynka żałuje, że nigdy się nie zakochała, że nie mogła tańczyć na dyskotekach… Mówi o swoim szczęściu w niebie, jednak dla mnie jej ciche, spokojne, niezmącone żadną negatywną emocją niebo, jest przeraźliwie nudne.

„Z czego składa się bóg?”

Polecam wszystkim! Dzieciom, rodzicom, przyszłym rodzicom – każdemu! Jest to książka dla każdego, w każdym wieku. Jest króciutka, więc jeśli, ktoś zbytnio kontemplacji nie lubi, to zbytnio nie zmęczy swojego biednego móżdżku.

„Śmierć! To brzmi kobieco. Wspaniale, że miłość też ma rodzaj żeński.”
6/10

Za nowe spojrzenie na kwestię umierania dziękuję:

wtorek, 21 sierpnia 2012

"Smak hiszpańskich pomarańczy" - Kim Lawrence, Kathryn Ross, Chantelle Shaw


Tłumaczenie: Dmitruk Marta, Słowiczanka Klaryssa, Pilawska Iwa
Tytuł oryginału: Taste of space oranges
Seria/cykl wydawniczy: Opowieści z pasją
Wydawnictwo: Mira
Data wydania: sierpień 2012
Liczba stron: 400


Lato w pełni, ale w Polsce słońce robi nam psikusy. Czy chcecie przenieść się do miejsca, gdzie upalna pogoda i tropikalna atmosfera unosi się w powietrzu? Zapraszam was do słonecznej Hiszpanii i zakosztujcie „Smaku hiszpańskich pomarańczy”.

Książka składa się z trzech niezależnych opowieści, kiedyś już wydanych osobno pod innymi tytułami. Teraz połączone w jedną książkę z powodu wspólnego motywu – miłość w Hiszpanii. Wyróżnię pierwszą nowelę, która mnie wciągnęła i zauroczyła najbardziej. Zatytułowana „Wakacje w Andaluzji” opowiada o kobiecie po przejściach Lily, która wypoczywa w Hiszpanii po rozwodzie i poronieniu. Chłopak jej przyjaciółki znajduje jej tajemniczego Hiszpana za towarzysza. Czy już kiedyś się spotkali, co ich łączy?

Właśnie ta opowieść najbardziej przypadła mi do gustu z uwagi na to, że tajemnica pozostała właściwie do końca tajemnicą, a cała historia wydaje mi się najbardziej oryginalna. Właśnie tę tajemniczość wzmagały przeskoki akcji i wspomnienia mieszające się z teraźniejszością. Sprawiły one, że całość nie była płaska. Mimo wszystko fabuła była dość sztampowa, co trochę odebrało mi radość czytania.

Oprócz odmiennych intryg, historie są do siebie poniekąd podobne z uwagi na podobnych, typowo romansowych kreacji bohaterów – odpowiedzialna, miła i skrzywdzona kobieta oraz seksowny, zły, mężczyzna, który zmieni się pod wpływem miłości. Trzeba paniom przyznać, że i tak długo opierały się wdziękom hiszpańskich macho.

Język całości książki jest dość dobry. Każda autorka ma różną manierę językową, jednak nie zauważyłam szczególnych błędów, nawet specjalnie takowych nie szukałam.

Bardzo spodobała mi się atmosfera panująca w książce. Czułam jakbym naprawdę przeniosła się do skwarnej Hiszpanii i rozkoszowałam się każdą chwilą tego. Miałam przed oczami malownicze widoki Andaluzji, urokliwe kamieniczki Barcelony oraz ruchliwe ulice Madrytu.

Polecam tę opowieści każdemu, kto chce poczuć jak na wakacjach nie wychodząc z domu. Uważam, że te historie są idealne do odprężenia się. Lekkie historyjki o miłości idealnie nadają się na wakacyjny sezon. Ale polecam je także na jesienną zawieruchę, a nawet na zimowe mrozy, ponieważ wrząca namiętność na kartach tej powieści z pewnością Was rozgrzeje i zamarzycie by spróbować lapas, chłodnej sangrii i hiszpańskich pomarańczy.
Polecam fankom gatunku!
7/10
Za umożliwienie mi spędzenia miłych chwil w Hiszpanii dziękuje wydawnictwu:

sobota, 18 sierpnia 2012

Garść informacji i wyniki konkursu


Fabryka Słów informuje o zmianie daty premiery!

Długo oczekiwana książka „GIŃ” Hanny Winter ukaże się już 1 października!
 
Po przygodzie z zimną skandynawską grozą, czas na coś zupełnie nowego – zaplanowany z morderczym wyrachowaniem i przerażającą precyzją – mroczny, niemiecki koszmar.
"Giń" to lektura obowiązkowa dla miłośników dobrego, ostrego, zaskakującego i trzymającego w napięciu kryminału.
 
„Giń” Hanny Winter to starcie z zupełnie nieznanym przeciwnikiem - seryjnym mordercą na miarę Kuby Rozpruwacza - analizującym i przewidującym każdą reakcję ofiary.
  W tych okolicznościach przysłowiowa niemiecka dokładność i precyzja jawią się iście diabolicznym narzędziem. Ofiara starając się przewidzieć kolejny ruch mordercy – nigdy nie wie, czy jej ruch nie został skalkulowany i przewidziany już wcześniej.
Polem dla rywalizacji jest dobrze znany polskiemu czytelnikowi Berlin. Wspomnienia z wakacyjnych wypraw skracają dystans do fabuły, dodając realizmu zdarzeniom wykreowanym przez pisarza.
W tej scenerii, Lara główna bohaterka powieści, stara się wyrwać z zastawionej na nią pułapki. Wzorzec działania sprawcy daje się przyporządkować seryjnemu mordercy terroryzującemu miasto – motywy pozostają nieznane.
Czy dla ofiary jest coś bardziej przerażającego niż świadomość udziału w grze, której zasad nie rozpoznaje? Gdy nie wie, kto kontroluje jej ruchy?


***

 
Werdykt w konkursie był jednogłośny. Zwycięzcą zostaje użytkownik anonimowy, który pozostawił odpowiedź brzmiącą tak:

„Życie szczęścia nie daje. Trzeba je sobie samemu wziąć.”

Już wysyłam email do zwycięzcy i czekam na dane adresowe.

Wiem, że to wbrew regulaminowi, ale, jako że niebawem zbliża się wielkimi krokami okrągły rok blogowania. Cieszę się, że mogę być z Wami. Nie podejrzewałam, że wszystko tak się potoczy. Znalazłam w blogosferze swoje ulubione blogi na których ludzie myślą i czytają podobnie jak ja. Wierzę, że kolejny rok będzie jeszcze lepszy!
Ale do rzeczy, z uwagi na to, iż rok pisana recenzji mija niebawem to postanowiłam przyznać niewielki upominek jeszcze jeden osobie. Drugie miejsce zajmuje:
Justyna Jesse L. z odpowiedzią:

Co nie daje szczęścia?
Przytrafiające nam się nieszczęścia.

Gratuluję wszystkim zwycięzcą!


***

Wiem, że powinnam zakończyć pozytywniejszym akcentem, jednak pewien incydent mną wstrząsnął. Chodzi ogólnie rzecz ujmując o to, że została skopiowana moja recenzja.

Więc tak, nie obchodzi mnie czy jesteście nowymi blogerami nieumiejącymi pisać jeszcze recenzji, nie obchodzi mnie czy bierzecie z mojej recenzji trochę, dużo czy niewiele.
Uważacie się za pomysłowych, ponieważ zmienicie słowo autorka na imię i nazwisko tejże? Skoro nie potraficie sklecić samodzielnie paru sensownych zdań to pytanie brzmi – po co zakładać blog? Jaki trzeba mieć tupet, żeby jeszcze startować z MOJĄ pracą w konkursie na najlepszą recenzję na portalu Na Kanapie?

Poznam własny tekst. Zawsze i wszędzie. To, że zamienicie dwa słowa to nic nie zmienia. Nie życzę sobie kopiowania moich tekstów. Nie przemawia do mnie cytat „Naśladownictwo to najwyższa forma komplementu”. Nie pochlebia mi to.
Przepraszam, że tak kończę niemiło, jednak to pierwszy plagiat i jestem wstrząśnięta niezmieszana. Chociaż może wcale nie jest tak źle. Po mojej interwencji recenzja została usunięta zewsząd – tylko czy naprawdę trzeba być stale czujnym, czy naprawdę są konieczne są takie interwencje. Ja się wściekam, dziewczynie jest głupio – na co to komu?


wtorek, 14 sierpnia 2012

"Kiki van Beethoven" Éric-Emmanuel Schmitt


Tłumaczenie: Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł oryginału: Quand je pense que Beethoven est mort alors que tant de cretins vivent suivi de Kiki van Beethoven
Wydawnictwo: Znak literanova
Data wydania: listopad 2011
Liczba stron: 152

Rozpoczynając lekturę tej książki wierzyłam, że dam jej maksymalną liczbę punktów. Naprawdę. Dotychczas czytałam jedną książkę Pana Schmitta, mianowicie „Małe zbrodnie małżeńskie”, które ogromnie mi się spodobały. W związku z tym miałam, co do tego autora wielkie wymagania. Ponadto kocham miłością szczerą i dozgonną Beethovena. Jest jedynym klasykiem, który tak mocno mnie porusza. Gdy po raz pierwszy wysłuchałam „Sonaty księżycowej” płakałam. Pokochałam Beethovena z całym dobrodziejstwem inwentarza, z jego niepokojącym marszczeniem brwi, z jego trudną muzyką, histerycznymi zapędami. Jego utwory wywołują we mnie skrajności. Wiem, że Beethoven może obudzić moje najniższe instynkty, jak i uderzyć w tę strunę wrażliwości, o której nawet nie miałam pojęcia. Z tych wszystkich powodów miałam ogromne oczekiwania wobec tej lektury. Tak to bywa. Im większe oczekiwania, tym większe rozczarowanie.

„Słuchać Beethovena to jak założyć buty geniusza i zdać sobie sprawę, że mamy inny rozmiar.”

Książka składa się z dwóch części. Pierwsze opowiadanie traktuje o tytułowej Kiki. Jest to kobieta w wieku podeszłym, mieszkającą w domu starców, która pewnego dnia kupuje maskę Beethovena. Pokazuję ją swoim przyjaciółkom, pytając czy słyszą muzykę. Gdy były młodymi kobietami, wszystkie maski grały melodię, teraz nie słyszą nic. Co się zmieniło? Dlaczego Beethoven zamilkł? Czy to kompozytor umarł czy coś w nich?
Autor opowiada nam historię jak to ów kobiety zmieniają jakiś element swojego życia by na nowo usłyszeć melodię Beethovena.

„Wszyscy naziści sławili Beethovena i wielbili Wagnera. W tamtych czasach kaci delektowali się koncertami, operą, a potem wracali do swojej roboty, do usuwania Żydów. Kultura nie przeszkadza barbarzyństwu, tak jak perfumy mogą ukryć smród.”

Uważam, że ten felieton był znakomity. Mimo że krótki, to postacie były idealnie dopracowane. Każda była wyrazista, nie dostrzegłam nikogo nijakiego. Autor zaserwował nam rozmaite charaktery, całą gamę wad i zalet. Ponadto jest to opowiastka z przesłaniem. Ludzie uciekają od rzeczywistości. Im boleśniejsza ona jest, tym dalej uciekają w przeciwnym kierunku. Uciekając od cierpienia, zamykamy je w sobie, miast przeżyć je z odwagą godną wojownika. Czy jesteśmy odważnymi ludźmi?

„Popatrz na twarz Beethovena kochana: on wie, że jest tylko człowiekiem, wie, że umrze, wie, że jego słuch się pogarsza, wie, że z walki z życiem nigdy nie wychodzi się zwycięsko, a jednak żyje dalej.”

I właśnie czytając to opowiadanie myślałam – tak, to jest to. Schmitt jest jak Beethoven. Poruszył strunę w mojej duszy. I co się staje, że tak drastycznie zmieniam opinię o tej książce? Ano przeczytałam część drugą. W tym eseju Schmitt opisuje własne przeżycia. Jest to swoisty skrót autobiograficzny. Nie jestem aż tak wielką fanką twórczości tego autora by czytać jego biografię, nawet napisaną w telegraficznym skrócie. Autor opisuję swoje życie w kontekście nastawienia do muzyki Beethovena. W teorii bardzo mi się to podobało. Miło spotkać (nawet poprzez książkę) kogoś, kto czuje taki sam zachwyt nad twórczością tego kompozytora. Do książki dołączona jest płyta, a Schmitt analizuje każdy dołączony utwór. Jest to przyjemny dodatek, dzięki któremu spojrzałam na tę muzykę nie swoimi oczami, a oczami tego autora. Jednak w praktyce ten esej był zwyczajnie nudny. Coś w nim nie wyszło. Tak po prostu. Mam wrażenie jakby autor nie wykorzystał do końca. Mimo że mam podobne przemyślenia dotyczące Beethovena, to ta część książki mnie znudziła. A może właśnie, dlatego, że podobnie dywaguję nad tym genialnym kompozytorem? Może gdybym dopiero zapoznawała się z Mistrzem, to ta książka byłaby dla mnie objawieniem? Kto wie. Faktem jest, że druga część książki nie przypadła mi do gustu i już.

„To właśnie jest odwaga. Piekielny upór, zawzięte posuwanie się naprzód w ciemność, nadzieja, że na końcu jest światło.”

Jest jedna rzecz, która urzeka mnie w całej książce. Poczułam muzykę. Wyłapałam muzykę na tych papierowych stronach. Szelest stron brzmiał jak Hymn do radości. Delikatnie unosiła się wokół mnie i razem ze słowami, „Kiki van Beethoven” wprowadziła w melancholijny nastrój.

„Kiedy nie masz talentu do niczego, trzeba mieć nadzieję, że masz go, chociaż do życia.”

Autor opowiada o rzeczach ważnych, jeśli nie najważniejszych. Cenię go za to. Wprowadził mnie w stan zadumy i odebrał mi mowę na jakiś czas. Siedziałam zapatrzona w przestrzeń, pozwalając moim nieposkromionym myślom płynąć. Właśnie dla takich chwil czytam. W stylu tego autora podoba mi się to, że tworzy proste historię i potrafi wplątać w nie pierwiastek filozoficzny. A jednak nie wydaje mi się to wymuszone, ani intelektualizowanie na siłę. To proste opowieści z przesłaniem. A w prostocie zawsze tkwi największa moc. Gwarantuję, że jeśli posiadacie, choć ułamek wrażliwości na muzykę usłyszycie na stronach tej książki melodię Beethovena. Autor przy pomocy tej książki przekazuje nam wartości wyznawane przez samego kompozytora. Pomyślmy. Dopadła go choroba, która właściwie dla kogoś, kto zajmuje się muzyką jest wyrokiem śmierci dla jego kariery. Ale on się nie poddał. Nawet, gdy był całkowicie głuchy to komponował olśniewające utwory. Ilu z nas poddałoby się? Pewnie większość. Beethoven doskonale zdaję sobie sprawę, że jest tylko człowiekiem, ale jego postawa wcale nie jest rezygnacją, tylko upartym parciem do przodu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Jego muzykę tworzyło cierpienie. Nuty rodziły się w bólach.

„Mizantropia to znak rozpoznawczy największych humanistów.”

Mimo filozoficznych wywodów, książka tchnie optymizmem i pozytywną energią. Uważam, że autor wierzy, że świat nie jest jeszcze stracony. Że może jeszcze kiedyś odnajdziemy Beethovena.

„Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”

Znalazłam kilka uchybień. Jednak za mojego ukochanego Beethovena, za dźwięki muzyku słyszalne za pośrednictwem słów autora, za to, że pogrążyłam się, choć na chwilę w zadumie daję 8/10 i wyrażam nadzieję, że inne książki autora prezentują wyższy poziom.

„Kto umarł? Beethoven czy my?”

piątek, 10 sierpnia 2012

"Jej mąż - Ted Huges i Sylvia Plath" Diane Middlebrook oraz "Siedem duchowych praw superbohaterów. Obudź w sobie moc" Deepak Chopra, Gotham Chopra


Tłumaczenie: Paweł Łopatka
Tytuł oryginału: Her Husband. Hughes and Plath - a Marriage.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2006 (data przybliżona)
Liczba stron: 406


Szalonej dziewczyny piosenka miłosna - Sylvia Plath


Zamykam oczy i cały świat umiera;

Gdy podnoszę powieki rodzi się ponownie.

(Myślę, że wymyśliłam cię w mojej głowie).



Gwiazdy zaczynają niebiesko-czerwonego walca,

Galopem wkrada się umowna ciemność:

Zamykam oczy i cały świat umiera.



Śniłam, że czarami wciągnąłeś mnie do łóżka

I śpiewałeś mi obłąkany miłością, całując mnie całkiem szaleńczo.

(Myślę, że wymyśliłam cię w mojej głowie).



Bóg spada z nieba, ognie piekła bledną:

Wyjdźcie serafinie i mężczyźni Szatana:

Zamykam oczy i cały świat umiera.



Wyobrażałam sobie, że wrócisz tak, jak mówiłeś,

Ale zestarzałam się i zapomniałam jak miałeś na imię.

(Myślę, że wymyśliłam cię w mojej głowie).



Powinnam była raczej pokochać ognistego ptaka;

One przynajmniej wracają wraz z nadejściem wiosny.

Zamykam oczy i cały świat umiera.

(Myślę, że wymyśliłam cię w mojej głowie). 







 

Dwoje nieznanych jeszcze pisarzy. Dwie silne osobowości. Ta książka jest obrazem jednego z burzliwszych małżeństw XX wieku – Sylvie Plath i Teda Hugesa.

„Sylvię pociągali mężczyźni silni i władczy.”

Poznali się w 1956 roku, gdy Sylvia Plath, młoda, energiczna Amerykanka studiowała na uniwersytecie Cambridge. Ted Huges, poeta, skończył studia i do końca nie wiedział jeszcze, co powinien zrobić ze swoim życiem. Po pierwszym spotkaniu Sylvia zanotowała wówczas w swoim pamiętniku „Kiedyś przez niego umrę”. Miała słuszność. Proroctwo? Intuicja? Przypadek? Cztery miesiące po tym jak się zapoznali wzięli ślub. Siedem lat później Sylvia Plath popełnia samobójstwo, pozostawiając po sobie dwójkę dzieci, tomiki poezji, powieść oraz pamiętniki.

„Mam w sobie potężną siłę fizyczną, intelektualną i emocjonalną, która musi znaleźć ujście – poprzez rozwiązłość seksualną lub pisanie. ”

Autorka pisząc tę biografię wykonała rzetelną pracę. Przedstawiła nam nie tylko wspólne życie pary Sylvia-Ted, ale także ich dzieciństwo, młodość. Wszystko to, co ukształtowało ich takimi ludźmi oraz poetami, jakimi się stali. Nazbyt silne stosunki Sylvii z matką, jej nieudane związki z mężczyznami. Dzieciństwo Teda w Yorkshire, relacje ze starszym bratem, z matką, leśne polowania. To wszystko ukształtowało ich jako ludzi i jako poetów. Bardzo podobało mi się, że autorka popiera swoje tezy fragmentami ich wierszy. To oczywiste, że wyrażali siebie i swoje życie wewnętrzne przez poezję. Dlatego tak istotna jest interpretacja ich wierszy w kontekście ich biografii.

„Sylvię ogarnęło poczucie beznadziejności, miałkości i bezsensu istnienia.”

Poezja rządzi się swoimi prawami. Widocznie oboje nie byli stworzeni do stałego, zdrowego związku. Sylvia od zawsze miała zaburzenia psychiczne, dlatego rodzi się pytanie, czy w związku z innym mężczyzną potrafiłaby spełnić się i przeżyć? Była neurotyczna z fragmentaryczną osobowością, a samobójstwo próbowała popełnić jeszcze przed ślubem. Miotała się między skrajnymi uczuciami, pragnęła spełnić się jako kobieta, matka, żona, pisarka, pani domu. Czy osoba o tak złożonej osobowości mogła zaznać szczęścia? Czy można mieć wszystko, nie rezygnując z niczego?

„… jedyny na świeci mężczyzna, który mi dorównuje.”

Ale czy Sylvia pragnęłaby kogokolwiek innego? Poszukiwała mężczyzny silnego. Pragnęłaby dorównywał jej fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie. Pożądała wręcz kogoś, kto będzie ją przewyższał, przez co uczyni ją lepszą.

„Zamknięcie raju to doniosłe wydarzenie.”

Sylvia i Ted byli małżeństwem pisarskim, które rzeczywiście sobie pomagało. Ich twórczość wzajemnie się przenikała i uzupełniała. W tym aspekcie wspólnego życia istotnie potrafili podzielić się obowiązkami w ten sposób, że każdy miał czas na realizację pragnień zawodowych. Byli do siebie tacy podobni, a jednocześnie tak przeraźliwie różni. Do tego stopnia, że w pewnym momencie tych różnic nie byli w stanie przeskoczyć.

„…mężczyzna, którego uważała za starszego i mądrzejszego, który ją podniecał swoim nieokrzesanym sposobem bycia i przy którym mogła być infantylna.”

To, co otrzymamy dzięki tej książce, to garść faktów, szczypta domysłów popartych wierszami oraz tajemnica, która już nigdy nie zostanie ujawniona. Rozwiązanie zagadki wspólnego życia Sylvii i Teda spłonęła razem z jej dziennikami. Ted Huges spalił pamiętniki Sylvii, jak twierdził, po to by nie przeczytały ich dzieci. Nawet w najsumienniejszych biografiach ślizgamy się tylko i wyłącznie po powierzchni prawdy. Wychwytujemy strzępki autentycznych informacji, a reszta to przypuszczenia. I prawdy nie dowiemy się nigdy. Na pewno nie całej.
W sposób dość płynny podążamy akcją wyznaczoną przez książkę. Były momenty, które się dłużyły. Biografka zaznajomiła nas z faktami z ich życia, która ja osobiście uważam za nieistotne dla przedstawienia ich losów.
Całość uzupełniona jest w zdjęcia Sylvii i Teda, ich domu, dzieci, kochanki Teda…
Bardzo spodobało mi się to wydanie.
9/10 (wybitna)






 

Siedem duchowych praw superbohaterów. Obudź w sobie moc

Autor: Deepak Chopra, Gotham Chopra
Tytuł oryginału: „The Seven Spiritual Laws of Superheroes: Harnessing Our Power to Change the World”
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Data wydania: 2012
Liczba stron: 184


Komiksy nigdy mnie nie pasjonowały. Filmy z superbohaterami w roli głównej także nie. Superman z jego majtkami na rajstopach wydawał się głupi, Spiderman był pająkiem, a ich się bałam. Jest jeden jedyny superbohatater na świecie, który mi imponuje, a filmy o nim oglądam z przyjemnością. To Batman. Batman z jego dobrem i altruizmem. Ale również z jego cieniami i negatywnymi aspektami osobowości. Batman ze wszystkimi koszmarami i lękiem przed samotnością. Batman z jego wewnętrznym chaosem. Właśnie ten superbohater nie jest kryształowy. Cały czas stoi na krawędzi dobra i zła. W swojej indywidualnej walce jest taki ludzki, tak prawdziwy, tak mi bliski. 



„Równowaga jest interakcją między byciem, czuciem , myśleniem i robieniem.” *

Autorzy – ojciec i syn – wzięli na warsztat znanych bohaterów komiksów, gier komputerowych i filmów. Wyodrębnili siedem podstawowych praw superbohaterów, które odnoszą się do wszystkich znanych nam nadludzi, począwszy od supermana, a skończywszy na Jezusie. Stosując się do nich, każdy będzie mógł zostać bohaterem w swoim domu : - )

„Na każdego Ghandiego przypada Hitler.” *

Podstawą jest, jak we wszystkich filozofiach wschodu, równowaga i pełna akceptacja siebie. Superbohaterowie czerpią siłę z ciemnych stron swoich osobowości. O tym jak to zrobić, pisałam już tutaj. Dobro i zło. Zimno i ciepło. Gdyby nie kontrasty, nie doświadczylibyśmy niczego. Złoczyńcy wszechczasów to superbohaterowie pozbawieni równowagi.

„Kreatywność to najwyższa forma myślenia.” *

Z tej książki dowiecie się trochę na temat roli współczucia w misjach herosów i tego, w jaki sposób empatia napędza ich do działania. Autorzy przypominają, że wszelkie tabu i zakazy są tworem społeczeństw, a my jako pretendujący do miana superbohaterów powinniśmy łamać zakazy, ale nawet przez nie przelatywać. Nadmieniają o roli kreatywności w naszym życiu. Każdy problem da się rozwiązać przy jej pomocy. Panowie uczą nas prawdziwej wolności. Odchodząc z Edenu wywalczyliśmy sobie wolną wolę, ale czy naprawdę ją mamy?

„ Nasze poczynania są wypadkową osób, związków, znaczeń, kontekstów i zdarzeń otaczających nas w danym momencie. „

Każde z siedmiu praw jest wpierw skrupulatnie wyjaśnione i opisane, a na koniec rozdziału zaprezentowane są ćwiczenia za pomocą, których będziemy mogli rozwijać tę cząstkę swojej osoby. Ponadto dowiemy się jak wykorzystać te prawa w życiu codziennym i polepszyć swoje życie, tak, aby każdy dzień był pełen szczęścia, zadowolenia i poczucia celowości tego, co robimy. Tekst uzupełniony jest ilustracjami wykonanymi w stylu komiksowym przez Jeevana Kang. Na końcu publikacji mamy listę komiksów polecanych przez autorów z komentarzami – dlaczego akurat one są tak wartościowe.

„Strzeż się! Jeśli tylko dostrzeżesz własne odbicie, staniesz się idolem samego siebie.” **

Dla osób niezainteresowanych rozwijaniem swojej duchowej świadomości ta książka będzie drogą przez mękę. Im stanowczo odradzam. Reszcie polecam.
9/10

„Chcę by uśmiercił mnie Bóg, chcę by ostateczny cios był jednocześnie moim odkupieniem. Twoja trzeźwość umysłu zrównoważy moje szaleństwo.” ***


 (Zdjęcia nie są moją własnością. Źródło - google.pl)
* Cytaty pochodzą z „Siedem duchowych praw superbohaterów”
** Rumi
*** Cytat pochodzi z legendy o Ramie (siódme wcieleniu boga Wisznu).


poniedziałek, 6 sierpnia 2012

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" Joanne Kathleen Rowling + "Rozwód Początkiem Życia" Ford Debbie


Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć

Autor: Joanne Kathleen Rowling,
Tłumaczenie: Andrzej Polkowski
Tytuł oryginału: Fantastic beasts and where to find them
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: czerwiec 2002
Liczba stron: 72

Popełniłam spory błąd, ponieważ przeczytałam tę książeczkę, po tym jak minął mój zachwyt nad serią o Harrym Potterze. Może wówczas lepiej oceniłabym to króciutkie dzieło. Może bardziej by mnie ono zaciekawiło.
Książka to dodatek do serii o młodym czarodzieju, którego wszyscy znają – Harry Potter. Przedstawione są w nim fantastyczne zwierzęta żyjące w świecie z wyżej wymienionym cyklu.
Ocena jest, jaka jest, z uwagi na to, że były momenty, gdy się nudziłam. Opisy fantastycznych zwierząt są suche, prawie naukowe. Okazjonalnie urozmaicone przypiskami na marginesach, utrzymujące ją w klimacie HP. Co jakiś czas autorka raczy nas humorem typowym dla jej powieści. To główna zaleta tej publikacji.
Przyjemna, leciutka książka, którą czyta się w tempie ekspresowym.
Polecam fanom Harrego Pottera, pragnącym zgłębić wszystkie zakamarki jego świata przedstawionego w powieściach Rowling. Jest to idealne wręcz uzupełnienie. Resztę czytelników ta książeczka może znudzić. A tak naprawdę nie mają żadnego powodu by po tę książkę sięgać.
7/10

Dodam jeszcze, że dochód ze sprzedaży tego dzieła został przeznaczony na pomoc krajom trzeciego świata.


 
Tytuł: Rozwód Początkiem Życia
Autor: Ford Debbie
Wydawca: Studio Astropsychologii
Data premiery: 2011-06-15
Ilość stron: 292

Wiele osób mogłoby uznać rozpad związku za swoistą porażkę. Budowaliśmy swoje życie w oparciu o tę drugą osobę, a gdy jej zabrakło, to tak jakby zabrakło ściany nośnej wznoszonego przez nas budynku. Zawalił się w posadach, a my pozostaliśmy pośród zgliszcz. A gdy stoimy na ruinach naszego życia trzeba podjąć decyzję: albo będziemy bezczynnie stać i płakać lub uznać tę katastrofę za bodziec do zmian.
Tę autorkę już poznałam przy okazji książki „Efekt cienia”, której była współautorką. Cenią ją z uwagi na to, iż jej duchowa wiedza wynika z mądrości życiowej i doświadczeń, a nie jest wyuczona na seminariach New age. Mimo szacunku do niej samej i jej wiedzy, w mojej ocenie nie sprostała zadaniu.

W czasie głębokiej zimy nauczyłem się, że istnieje we mnie niezwyciężone lato.” Albert Camus

Książka jest typowym poradnikiem. Autorka opierając się o własne doświadczenia mówi nam jak poradzić sobie z rozstaniem, a ponadto przekuć je na rozwijające duchowo doświadczenie. Autorka opracowuje siedem praw, które rozwiną nas na duchowym poziomie, a także pomogą uporać się z negatywnymi emocjami. Dla osób przechodzących przez tego rodzaju doświadczenie stwierdzenie, że z ich cierpienia może wyniknąć coś dobrego brzmi absurdalnie. Myślę jednak, że Pani Ford daje mnóstwo wspaniałych wskazówek i porad. Każdy dział zakończony jest ćwiczeniami pomagającymi przyswoić sobie dane zagadnienia. Autorka uważa, że nie ma czegoś takiego jak ślepy los. To nie przypadek, że wzięliśmy ślub właśnie z tym człowiekiem. Ten człowiek jest z nami związany karmicznie i przybył by dać nam jakąś lekcję.

„Zwracamy się o pomoc do Boga, kiedy nasze fundamenty się trzęsą, tylko po to, aby nauczyć się, że to bóg nimi trzęsie.” Charles C. West

W książkę wplotła wiele historii ze swojego życia, dzięki czemu czujemy się jak jej znajomi. Tworzy to przyjemną atmosferę w książce. Jak na spotkaniu u psychoanalityka. Jedne z przyjemniejszych części to prawdziwe historie ludzi, którzy stosowali się do zaleceń autorki, dzięki czemu niektórzy uporali się z bólem po rozstaniu, a inni uratowali swoje małżeństwo. Dzięki temu wiemy, że ci ludzie nie teoretyzują bez znajomości tematu, tylko poznali go dogłębnie od środka i wiedzą, co mówią.

„Jedyne diabły na świecie to te, które biegają w naszych sercach. To tam powinna rozgrywać się bitwa.” Mahatma Gandhi

Ogólnie temat absolutnie do mnie nie trafił. Wierzę, że wiele osób po lub w czasie rozwodu może znaleźć w tej książce ukojenie, jednak dla przeciętnego czytelnika lektura tej ksiązki jest zupełnie bezsensowna.

„Każdy człowiek jest lustrem, w którym Bóg pragnie ujrzeć siebie.” Dr. Robert Svoboda

Może, dlatego, że temat mnie nie zainteresował, a może, dlatego, że bez przewodnictwa Deepaka Choopry (autorytetu w tematyce efektu cienia) nie radzi sobie tak dobrze z zagadnieniem cienia. Jakby bez jej mistrza czegoś zabrakło jej samej.

„Ten, kto cię złości, zdobywa cię.” Elizabeth Kenny

Tak jak powiedziałam, polecam osobom, którzy są w trackie rozstania lub dochodzą ze sobą do ładu po ciosie, jakim jest rozwód, a ponadto interesują się rozwojem duchowym. Dla nich ta książka jest po prostu stworzona. Potraktują rozwód jako doświadczenie, z którego mogą wyciągnąć korzyści, a nawet powalczyć ze swoim ego. Dla mnie jednak jedynie 6/10

„Życie nie jest takie, jakie być powinno, jest takie, jakie jest. Różnica polega na tym, jak sobie z tym radzisz.” Virginia Satir

Za książkę dziękuje wydawnictwu:

piątek, 3 sierpnia 2012

"Elementarz astrologiczno-chirologiczny" Genowefa Sztajer, Zornica Samardżijewa


Ilość stron: 176

 

„Bieg gwiazd, zapowiada przyszłość” Plotyn


Bardzo interesują mnie wszystkie zagadnienia z dziedziny ezoteryki. Naturalnym jest, więc że astrologia była moją pierwszą pasją. Łatwo dostępne informacje o niej wzmagały moją ciekawość. Dlatego z entuzjazmem sięgnęłam po książkę, którą uznałam za podręcznik do astrologii i chirologii. Niestety, rozczarowałam się.

Astrologia to nauka o położeniu ciał niebieskich przy założeniu, że ich ułożenie i korelacje mają wpływ na ludzkie życia. Natomiast chirologia polega na badaniu wnętrza dłoni. Połączenie tych dwóch dziedzin powinno sprawić, że horoskop będzie dokładniejszy i bardziej wiarygodny. Tytuł – elementarz wskazywał na to, że jest to książka przedstawiająca podstawy tych nauk w przystępnej dla każdego formie. Owszem, ta publikacja do tego aspiruje. Jednak według mnie nie wyszło.

Po pierwsze, książka nie wprowadzała nas stopniowo w arkany tej wiedzy tajemnej. Było całe mnóstwo specjalistycznych pojęć, które owszem były wyjaśnione w późniejszych rozdziałach, ale co się naszukałam, to moje.
Pomijając te specjalistyczne definicje została nam zaserwowana wiedza naprawdę podstawowa. Mam teraz wiedzę niewiele większą, niż przed przeczytaniem książki.

W ostatnim rozdziale mamy te teoretyczną wiedzę wykorzystaną w praktyce. Prawdziwi ludzie zostają zanalizowani pod względem dłoni i układu planet.

Spróbowałam zinterpretować swój horoskop. Niestety, zostałam uraczona sprzecznymi informacjami. To znaczy, jestem kobietą o wielu twarzach :-), jednak bez przesady. Z horoskopu wynikało, że posiadam wykluczające się cechy charakteru. Przez to ta książka straciła w moich oczach wiarygodność.

Uważam, że studio Astropsychologii oferuje inne książki na ten temat, o wiele bardziej rzetelne i zrozumiałe.
3/10 (słaba)

Za książkę dziękuję wydawnictwu: