piątek, 27 kwietnia 2012

"Demony. Pokusa" Lisa Desrochers


Tytuł: Demony. Pokusa
Autor: Lisa Desrochers
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Wydanie polskie: wrzesień 2011
Tytuł oryginalny: Personal Demons
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka

I co tu zrobić z tą wybitnie głupią książką? Jak zrecenzować taką powieść i nie wyjść na wiecznie niezadowoloną krytykantkę? Przedstawiam Wam debiut pisarski Lisy Desrochers. Według mnie powiedzieć o nim nieudany - to niedopowiedzenie.

„To niebezpieczne wierzyć w coś, co może cię tylko zranić”

Główną bohaterką jest Frannie Cavanaugh – siedemnastoletnia dziewczyna pochodząca z wielodzietnej katolickiej rodziny. Śmierć jej brata wstrząsnęła nią na, tyle, że odwróciła się od Boga i miłości. Okrucieństwo świata nie przystaje jej do wizji miłosiernego Dobrego Pasterza. Relacje Frannie z chłopcami są powierzchowne i oparte wyłącznie na pożądaniu. Jej umiarkowanie spokojny żywot zakłóca pojawienie się dwóch nowych uczniów w szkole – Luca i Gabe. W tym momencie rozpoczyna się bitwa o duszę Frannie. Dziewczyna już wcześniej niezdecydowana, po której stoi stronie, pod wpływem dwóch cudownych chłopców staje się jeszcze bardziej rozchwiana. Luc to wysłannik piekła, za wszelką cenę chce oznaczyć jej duszę dla świata podziemnego. Gabe namiestnik nieba, który pragnie nawrócić dziewczynę na dobrą drogę. Co nie zmienia faktu, że obaj próbują uwieść Frannie by osiągnąć swój cel.

„Dlaczego bóg siedzi i nic nie robi gdy dobrym ludziom dzieją się złe rzeczy?”

Zaczynając od fabuły to nie mamy tu nic oryginalnego. Szkoła, nastolatka, nowi uczniowie, trójkąt miłosny. Naturalnie od pierwszych stron nasza bohaterka ma wianuszek adoratorów, gdyż nikt nie śmie jej się oprzeć. Jako że lubię romanse, trudno byłoby mi gardzić tak stałym elementem jak miłosny trójkąt. To nie schematyczna fabuła była tu najgorsza…

„Jestem demonem, nie świnią.”

Bohaterowie płascy. Teoretycznie autorka próbowała ich pogłębić, niestety jej nie wyszło. W książkach młodzieżowych to już tradycja, że główna bohaterka jest nieinteligentna i bezrozumna. Pani Desrochers stara się uszlachetnić jej postać poprzez kryzys wiary i to, że w tak młodym wieku tak cynicznie podchodzi do miłości. Próbuje – to słowo klucz. Z mojego punktu widzenia Frannie jest głupią gąską. Do tej płytkiej bohaterki możemy dołożyć dwóch nadnaturalnych samców, którzy mają ponad dwa miliony lat, a zachowują się jak dzieci. Ten fakt wcale nie przeszkadza im zachowywać w sposób podobny do Frannie. Nie mają w sobie krzty polotu, ani mózgu. Jak widać, autorka uważa, że wiek wcale nie wpływa na mądrość, ani inteligencje. Właściwie żaden z bohaterów nie posiada czegoś takiego jak charakter. Postanowiła nikogo nie dyskryminować i stworzyła wszystkie postacie debilami. Po co się męczyć z portretami psychologicznymi?

„Bo w piekle nikt nie dostaje drugiej szansy.”

Akcji praktycznie nie ma. Osią fabuły miała być walka o duszę Frannie, jednak autorka skupia się głównie na przeżyciach wewnętrznych… Wróć… Tak plastikowe postacie nie mogą posiadać przeżyć wewnętrznych. Za to dużo dumają: Uprawiać seks czy nie uprawiać? Oto jest pytanie. Takie właśnie rozmyślania zaprzątają nastoletnie główki bohaterów. Wątków pobocznych także zauważyć nie możemy. Wszystko skupione jest ciasno wokół Frannie i jej adoratorów. Postacie drugoplanowe są jedynie tłem dla głównej bohaterki. Co by nam z jej durnoty nic nie umknęło…

Na okrasę dochodzi prostacki język. Całe mnóstwo wulgaryzmów. Nie chodzi o to, że występowanie słów typu „kurwa” przeszkadza mi. Jednak w tej książce były one kompletnie nieuzasadnione. Tak jakby używane były tylko i wyłącznie po to by tam po prostu były. Skojarzyły mi się dzieci, które przeklinają, aby poczuć się dorosłe. Tak właśnie jest z tą książką. Nagminnie używane były zwroty typu „kumam” bądź „nie kumam” i inne takie dziwne twory. Dla mnie niezrozumiałe. Ale nie znam się na współczesnym slangu. Ogólnie rzecz ujmując powieść aż krzyczy, że autorka dotychczas nic nie napisała. Ma niewyrobiony styl literacki i mały zasób słownictwa.

Kończę moje pastwienie się nad tą książką. Chcę jak najszybciej o niej zapomnieć. 
2/10

sobota, 21 kwietnia 2012

"Drżenie" Maggie Stiefvater


Tytuł:Drżenie
Seria: Wilkołaki z Mercy Falls
Autor: Maggie Stiefvater
Tom: 1
Wydawnictwo:Wilga
Rok wydania: 2011-05-16



Sięgnęłam po te pozycję zachęcona pozytywnymi ocenami blogerek i muszę przyznać, że w większej części podzielam ich opinię.
Książka opowiada o młodej dziewczynie, mającej obsesje na punkcie wilków. Sześć lat przed wydarzeniami rozgrywającymi się w książce, właśnie te zwierzęta ją zaatakowały. Od tamtej pory obserwuje je, zbiera na ich temat informacje, robi im zdjęcia. Szczególnie skupia się na jednym wilku, który także ją obserwuje… Tamtego feralnego dnia ochronił ją przed resztą stada. Grace żyję sobie spokojnie i monotonnie u boku niezainteresowanych nią rodziców. zatopiona w książkach i nauce. Do czasu gdy miasteczkiem Mercy Falls wstrząsa tragedia – wilki zagryzają człowieka. Mieszkańcy postanawiają pozbyć się problemu raz na zawsze. Grace jest przerażona, ratuje jednego z nich i odkrywa prawdę – wilkołaki istnieją.

„Bezgłośnie wyszeptałem: koniec. Tylko wypróbowałem kształt tego słowa w moich ustach.”

Tekst jest podzielony na narracje z punktu widzenia Sama – wilkołaka i Grace. Cieszę się, że miałam szerokie spojrzenie na losy bohaterów. Książka niezmiernie mnie wciągnęła. Już dawno żadna pozycja nie oddziałała tak na moje emocje. Czułam chłód, gdyż to właśnie chłód jest kluczowym motywem książki. A wraz z tym chłodem nerwowe oczekiwanie, na to, co się zdarzy, gdy ów temperatura spadnie do tej krytycznej. Do tej gdy nie ma już odwrotu... Jeśli ktoś oczekuje wartkiej akcji, to się rozczaruje. W tej książce znajdzie powoli posuwającą się naprzód fabułę jakby stąpającą delikatnie i subtelnie po nieskalanym puszystym śniegu.

„Ona była przeszłością, teraźniejszością, przyszłością.”

Trzeba przyznać, że już od dłuższego czasu nie czytałam książki o miłości takiej słodkiej, pierwszej, delikatnej. Rodzącej się powoli, karmiącej się subtelnym dotykiem, czułym słowem, niedługim spojrzeniem. Cieszę się, że przypomniałam sobie to, że w paranormalnych powieściach funkcjonuje nie tylko zwierzęce pożądanie, ale także tkliwość i wrażliwość. Miłość głównych bohaterów wzruszyła mnie i absolutnie porwała. Autorka tą historią chwyciła za serce.

„Cokolwiek to jest, poczeka do rana. A jeśli nie, to i tak nie jest tego warte.”

Bardzo dobra kreacja postaci. Rozumiałam ich poczynania, mogłam się z nimi utożsamić, ale bez szału. Z jednej strony to dobrze, że bohaterowie byli tacy zwyczajni. Dzięki temu ta historia była taka wiarygodna. Z drugiej strony przez to nie przywiązałam się do nich, nie podziwiałam, nie utożsamiłam. Nie mieli w sobie nic co by mnie zainteresowało. Nic, oprócz miłości.

„Książki są bardziej prawdziwe, jeśli czyta się je na zewnątrz.”

Autorka ukazała ciekawe spojrzenie na mit o wilkołakach. Widać, że przemyślała dokładnie, „jak, co i dlaczego z tą przemianą w wilka”. Każdy aspekt był doskonale wyjaśniony i uzasadniony. Bardzo mi się podobało, że Pani Stiefvater nie pozostawiła żadnych luk.

„Właśnie taki był Sam: ulotny. Letni liść trzymający się zmarzniętej gałęzi, tak długo, jak to tylko możliwe.”

Książka jest przeznaczona dla młodzieży, dlatego też taki jest język. Właściwie to jedyne, co mi przeszkadzało w tej powieści. Jeden minus, za to duży. Nie przepadam za językiem młodzieżowym w książkach i dlatego nieprzyjemnie mi się czytało. Jednak interesująca treść nadrabia kulawy język.
Muszę przyznać, że jestem tą serią oczarowana. Podczas czytania tej książki w moim sercu pojawiło się ciepło i nadzieja, że prawdziwa miłość istnieje, że przyjaźń może być wieczna, że są na świecie altruiści, którzy poświęcają się dla innych. Można by rzec, że naiwne wartości, które już wyszły z użycia, odżyły wraz z tą powieścią. Ta książka rozgrzewa nas swoim chłodem.
Komu polecam? Chyba wszystkim. Myślę, że przede wszystkim fanom Zmierzchu (należy pamiętać, że nie przyłączam się do tej dziwnej mody na lincz tej książki). Polecam wszystkim, którzy chcą się oderwać od prawdziwego życia i zanurzyć w rzeczywistość, gdzie dobro pokonuje zło.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Konkurs! "Ja anielica"


Nie byłam przesadnie zachwycona książką Pani Miszczuk, a jak zauważyłam inni byli, dlatego też postanowiłam wysłać „Ja anielicę” w świat. Tyle razy brałam już u innych udział w losowaniach – postanowiłam się odwdzięczyć.

Nagrodą będzie wcześniej wspomniana „Ja anielica” w formie audiobooka. Zapewne dodam także drobiazgi umilające czas z lekturą.


Jedyne co, należy zrobić to wpisać pod tym postem komentarz wyrażający chęć wzięcia udziału w konkursie i cierpliwie czekać na wyniki, które ogłoszone zostaną 13 maja.

Zwycięzca zostanie wyłoniony na drodze losowania.Wygrywajka odbędzie się jeśli będzie co najmniej 10 uczestników.

Anonimowi - proszę podać swój nick i adres email.


Proszę o umieszczenie na swoich blogach bannera konkursowego linkiem do tego postu.

Życzę wszystkim powodzenia! :)


piątek, 13 kwietnia 2012

Christine Feehan, „Mroczna legenda”


Autor: Christine Feehan
Tytuł: „Mroczna legenda”
Data wydania: Grudzień 2011
Wydawnictwo: Amber 
Christine Feehan zwana jest Królową romansu paranormalnego. Czasem zastanawiam się czy ten tytuł został jej przyznany słusznie. Swoje talenta w tym gatunku książek ujawniała na długo przed nastaniem na niego mody. Ma na tę tematykę jakiś pomysł, chociaż opiera się on na tradycyjnych legendach i podaniach o wampirach. Tak czy owak, Pani Feehan tą królową jest i z tego, co widzę nie ma godnego następcy ów tytułu.
Główną bohaterką jest Francesca – Karpatianka, która po tym jak jej Partner życiowy ją porzuciłby bronić ich rasy, opuszcza swe rodzinne strony. Przez następne kilkaset lat żyję w samotności, wśród zwykłych ludzi. Chcę być pożyteczna, dlatego też używa swoich mocy by leczyć. W końcu znudzona życiem decyduje się na śmierć. Wtedy właśnie wraca jej życiowy partner zdecydowany ją odzyskać.
Jak już mówiłam fascynuje mnie pomysł autorki na tę serię. Czerpała z legend, ale wykorzystała je do maksimum. Świat dopracowany jest do najmniejszego szczegółu. Karpatianie potrafią latać, zmieniać się w zwierzęta, porozumiewać w myślach, uzdrawiać, walczyć, mają swoją historię i zwyczaje. Przez to, że świat przedstawiony jest taki dokładny i plastyczny. Łatwo możemy go poznać i poczuć się jego częścią. Ponadto autorka opisała rytuał partnerstwa. Mężczyzna może związać się z jedną jedyną kobietą jemu przeznaczoną… Cudowne słowa wiecznej miłości, wierności i ochrony. Czy już wiadome jest, dlaczego kobiety pokochały te książki?
Postacie są do bólu schematyczne. Autorka nadała im typowe role społeczne – kobieta jest dobra, spokojna, pełna współczucia i miłości. Mężczyzna jest agresywny, władczy, dominujący. Żałuję, że zostali tak brutalnie uproszczeni, przez co według mnie stracili polot i rozmach. Nie jestem skrajną feministką, ale osobą pragnącą równouprawnienia - przeszkadzały wypowiedzi typu „ty sobie usiądź kobieto – ja zabiję smoka”. Było to tym bardziej irytujące, gdyż narracja była prowadzona z perspektywy Francesci.
Czytając książki tej autorki mam wrażenie dejavu. Po pierwsze w każdej książce występują bliźniaczo do siebie podobni bohaterowie (zmieniają się tylko ich kolory włosów), ale także fabuła niewiele się zmienia. Jest walka ze złem, z potworami, czyhanie na życie głównej bohaterki, happy end najczęściej zakończony ciążą kobiety. Może i w pierwszej części było to do zniesienia – w końcu to romans. Ale część jest już jedenasta – wystarczy.
Język autorki jest przyjemny, chociaż wyczuwam w nim dozę ckliwość, nadmiernej cukierkowości. Częste wyznania miłosne, zapewnienia wierności, czułości, jeszcze częstsze sceny seksu. Nudzi mnie to.
Sądzę, że pomysł na te serię został już wyczerpany do dna. Nic więcej nie da się z nim zrobić. Książka była dla mnie monotonna, przewidywalna. Podczas czytania myślałam o milionie innych rzeczy, które mogłam robić, zamiast męczyć tę powieść. Może i nie jest źle napisana. Pewnie komuś może przypaść do gustu. Można ją sobie przeczytać – tylko po co?
4/10

sobota, 7 kwietnia 2012

"Ja anielica" Katarzyna Berenika Miszczuk



Tytuł: Ja anielica
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: wrzesień 2011
Liczba stron: 384

Bez zachwytu. Jednak wyznając zasadę – czytam serię od początku do końca, sięgnęłam po tę książkę. I niestety uważam ją za gorszą, aniżeli poprzedniczka. Jako że, pierwsza część na kolana nie powalała, ta jest dla mnie nieporozumieniem.
Wiktoria Biankowska żyję i ma się dobrze. Nie pamięta nic ze swojego pobytu w Los diabolos. Belethowi – przystojnemu diabłu - jest to nie na rękę, dlatego też znajduje sposób by przywrócić Wiktorii pamięć. Dziewczyna po raz kolejny zostaje wplątana w piekielno – niebiańską intrygę. Azazel pragnie odzyskać skrzydła. I Wiki ma mu w tym pomóc…
„Hm, kogo wolę? Z jednej strony mam diabła, który kłamie i morduje, a z drugiej śmiertelnika, który kłamie i zdradza. Nie wiem. To naprawdę ciężki wybór. Obaj macie tyle pozytywnych cech..”
Jak już mówiłam, nie zachwyciła mnie ta książka. Nowatorski pomysł z pierwszej części, przestał pachnieć nowością w drugiej. Ten pomysł zyskał wręcz rangę irytującego bezsensu. Mimo że, świat dobrze dopracowany to jednak jak dla mnie zbyt kiczowaty i tandetny.
„Oto dlaczego nie należy drażnić się z drzwiami. Mogą potem wepchnąć ci klamkę w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.”
Nie polubiłam żadnej postaci. Dosłownie żadnej. A już szczególną niechęcią pałam do infantylnej głównej bohaterki bez krzty rozumu. Jak dla mnie jest to postać nieprzemyślana i jej charakter jest kreowany na gorąco bez pomyślunku. Pierwszoplanowi bohaterowie nie są wcale lepsi. Istoty, które mają po kilka milionów czy tam miliardów lat powinny wyzbyć się kretynizmu i zachowywać się co najmniej jak dorosłe osoby. Przecież nie wymagam od razu jakiejś inteligencji… Ale odwieczne diabły, zachowują się jak rozpuszczone dzieci. Ja w to nie wierzę. Tak zwyczajnie wydaje mi się to nieprawdziwe. Mężczyźni w tej książce nie przyprawiają mnie o szybsze bicie serca, ani miękkie nogi. Są bezpłciowi i rozmemłani. 
„Cóż, taka była prawda. Nawet Kleopatra już go nie lubiła, a przecież tak wiele ich łączyło. Dzikie żądze, na przykład.”
Dialogi, które jak podejrzewam z założenia miały być zabawne, dla mnie takie nie były. Może nie napawały mnie wstrętem, ale czytałam je z kamienną twarzą. Mam inne poczucie humoru. To przedstawione w utworze „Ja anielica” do mnie nie przemawia.
„Na dodatek przejawiał tę samą denerwującą cechę, którą miał każdy czarny charakter w hollywoodzkich filmach. Zamiast przejść do rzeczy i zastrzelić głównego bohatera, musiał mówić tak długo o swoich planach, aż ktoś go zdąży obezwładnić. On po prostu nie potrafił się streszczać”
Język tekstu bardzo słaby. Chociaż jak ulał pasował do bohaterki o dyskusyjnej inteligencji. Fabuła sama w sobie jest zwykłym schematem. Trójkąt miłosny itd. Niby innowacyjna książka, a jednak schematyczność fabuły aż piszczy. Ja lubię czytać o trójkątach miłosnych. Gdyby tak nie było nie czytywałabym romansów, ale tutaj bohaterowie grzebią się we własnym sosie. Akcja nie posuwa się na przód. Do tego nie mogę przeboleć tej wybitnie bzdurnej bohaterki.
Mam wrażenie, że okładka idealnie oddaje cały zamysł na książkę. Miało być oryginalnie – wyszło dziwnie.
Nie oceniam tej książki kategorycznie źle. Jest to pozycja dość przeciętna. Na pewno duży plus autorce za pomysł, który jest inny niż wszystkie. To, że mnie nie przypadł do gustu, no cóż. Zdarza się. Polecam osobą, które poszukują czegoś niewymagającego myślenia. Reszcie – nie.
5/10

Z okazji świąt Wielkiej Nocy, życzę całej blogosferze radości, spokoju i czerpania przyjemności z udzielania się w naszej społeczności.
Wszystkiego dobrego!